Ofiara

Nigdzie się nie pisze tak dobrze jak do szuflady.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2017-05-20 18:21:46

Ncastl
Administrator
Dołączył: 2017-04-25
Liczba postów: 22
Windows 7Chrome 58.0.3029.110

Rozdział 4 - Ne vous mettez pas en avant, mais ne restez pas en (...)

Zaufanie często powoduje,
że ludzie wyjawiają swoje tajemnice.
Tajemnice ukazują ich sekrety i słabości.
Skoro zaufanie doprowadza do ukazania słabości,
to czy ono samo też jest słabością?



Rozdział czwarty - Ne vous mettez pas en avant, mais ne restez pas en arrière.


        Leżał obok zwłok obserwując gwieździste niebo. Oglądał jak ostatnie budynki płoną. Jego myśli się uporządkowywały. Uznał, że zrobił to, co należy. I zrobi więcej.
        Sateer. To twoje prawdziwe imię.
        Tak. Racja. Max umarł. Nie istnieje. Może nigdy nie istniał. Czy to ważne?
        Sateer wstał. Widok zwłok i wspomnienia z mordu spowodowały odruch wymiotny, zgiął się i poczuł ścisk w żołądku. Zalewał go pot, oczy nabierały wilgoci i zaczynały odbijać światło. Nastąpił skurcz. Ból rozszedł się po jego ciele. Sateer otworzył usta, zaczął to niby kaszleć, to krztusić, jednak nie mógł się niczego pozbyć z żołądka, gdyż przez ostatnie dni nic nie miał w żołądku. Sateer pluł, ślina zwisała mu z ust. Gdy poczuł lekką ulgę, otarł swoje wargi ręką. Zmysły nadal powracały. Wyprostował się, chociaż, z powodu swojego zmęczenia, najchętniej leżał by tu czekając na nic. Gdy postawił kilka ciężkich dla niego kroków, zobaczył szczelinę. Tę samą szczelinę, która powstała przy uderzeniu Taron'a szklanym młotem w bruk Placu Zbawienia. Nie wiedział dlaczego, ale postanowił się do niej zbliżyć. Grunt był niepewny. Czuł jak ziemia zaczyna osuwać mu się pod stopami w miarę, jak podchodził do wyrwy. Gdy stał tuż przed nią okazała się być głębsza, niż tego się pierwotnie spodziewał.
        Skacz.
        Sateer nie miał zamiaru sprzeczać się ze samym sobą. Tylko szaleniec robiłby coś takiego. "Zbadał" stan ziemi lekko ją kopiąc i zeskoczył w głąb. Za głęboka, pomyślał.
        Zmaterializował sztylet i wbił go w ścianę, kiedy uznał, że zaczął nabierać zbyt wielką prędkość. Nagle ostrze napotkało coś twardszego. Sateer'a szarpnęło, poczuł jak coś przeskakuje mu w barku. Zatrzymał się w powietrzu.
        Ściana. Nie wiadomo z czego zbudowana, ale sztylet się na niej zatrzymał. Ciemność przeszkadzała. Nie można było ocenić jak daleko jest dno. Jednak sytuacja, w której się znalazł nie dawała dużego wyboru. Na górę nie ma co wracać, w końcu sam chciałem tu zeskoczyć, pomyślał. Jedyna droga prowadzi w dół.
        Raz kozie śmierć.
        Sateer jedną ręką odepchnął się od powierzchni, by wyrwać sztylet i oddał się silę grawitacji i przyśpieszenia ziemskiego. Najwyżej połamię sobie nogi. Po dwudziestu sekundach spadania coś się pod nim zaświeciło i dno stało się widoczne. Zmiana planów.
        Sateer obrócił się w powietrzu, by spadał głową w dół. Wylądował na ramieniu. Chrupot kości. Wolę jednak pochodzić, pomyślał. Przy upadku złamał sobie też kilka żeber, jakimś cudem kark pozostał w całości. Sateer podejrzewał, że "moc", którą zyskał, może choć trochę mu pomagać w jakiś niewytłumaczalny sposób amortyzując jego upadki, czy łagodząc skutki uderzeń. Mimo tego wszystkiego nadal bolało jak cholera.
        Rozejrzał się dookoła, z dziwnym zamiarem rozpoznania miejsca, w którym nigdy nie był. Znajdował się w miejscu wykonanym z tajemniczego materiału, podobnego do tego, z które tworzy Taron stworzył swój młot, a on sam swoje sztylety. Szklany sufit przypominał jaskinię krasową przez narastające od stropu szklane stalaktyty. Materiał ten, który go otaczał, emanował dziwnym światłem, które śledziło go za każdym krokiem. Światło te zawsze pojawiało się tam, gdzie się zjawiał, gdy udał się dalej, za nim wszystko zaczynało gasić.
        - Fascynujące miejsce. Ale natura raczej nie mogła tego stworzyć - odezwał się dotykając ścian. Mimo, że emanowały energią świetlną, to ani trochę cieplną.
        Szedł dalej, lecz wszystko w jaskini było puste. Co jakiś czas spotykał kolce na podłodze. Najprawdopodobniej były to stalaktyty, które odczepiły się od stropu. Nie były one duże, ich długość wynosiła około pięć centymetrów. Podniósł je, lecz po przypatrzeniu odrobinę różniły się od tych, które nad nim wisiały. Wydawał się mieć odrobinę inną budowę, stąd uznał, że ktoś mógł je stworzyć, jednak komu byłaby potrzebna tak bezużyteczna broń. Nie wyglądały one na jakoś specjalnie groźne, nie posiadały, żadnych ząbków, które mogłyby szarpać cele, a sztych, jeśli było można to tak w ogóle nazwać, też nie rozcinał skóry przy samym kontakcie z nią. Wydawały się bezużyteczne. Z jakiegoś powodu wsadził je do kieszeni spodni.
        Czerwone plamy za nim podążały. Racja ręka. Zdjął pozostałość bluzki i zawinął nią miejsce złamania ręki, na którą upadł dostając się do tego miejsca. To powinno wystarczyć na jakiś czas, pomyślał. W tej chwili zdał sobie też sprawę z tego, że jego rany już nie regenerowały się z taką łatwością, jak widział to wcześniej.
        Bawił się jednym z kolców obracając go sobie w dłoni. Idąc tak, po pewnym czasie zauważył schody prowadzące w górę. Im dłużej nimi podążał tym bardziej czuł swąd spalenizny. Spojrzał w górę. Deski.
        Skoczył w górę wykorzystując rezerwy swoich sił, a raczej wszystko co mu pozostało, bo rezerwą nie można by tego nazwać. Znalazł się nad działką, na której stał jego dom.
        - Za szybko pozbyłem się Taron'a.
        On pozbyłby się ciebie.
        - No może...
        Nieważne. To przeszłość.
        Wylądował kucając.
        - Czas się stąd wynosić na dobre.
        Upuścił kolec i ruszył w drogę.
        Był rubinowo czerwony.

***

        - Więc skąd pochodzisz? - Zapytał przewoźnik.
        Nastał ranek. Sateer szedł powoli ścieżką. Nie miał już siły i ciężko mu się myślało. Cel był tylko jeden - miasto. Nie ważne jakie. Każda droga do jakiegoś prowadzi. Miał szczęście, że natrafił na tą osobę. Nie każdy zatrzymałby się widząc poturbowaną osobę przed sobą. Często w takich momentach pojawia się myśl, podejrzenie, że to przestępca, czy inny zbój.
        - Lepiej odpowiedz na moje pytanie, człowieku - mówił Sateer. Jego głos był pusty. Bez emocji.
        Przewoźnik krzywo zerknął na mężczyznę. Gestem zaprosił go na wóz. Sateer przyjął zaproszenie i usiadł obok.
        - Mów mi Eren. A ty…
        - Sateer, jeśli już jest to dla ciebie aż tak ważne.
        - Sateer powiadasz? Brzmi jak imię z południa. To tłumaczyłoby, dlaczego zadajesz takie pytanie. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Spokojnie. Nie jestem rasistowski. Człowiek to człowiek. Nie wolno ich dzielić. Niestety, nie każdy tak myśli. - Mina mu spoważniała. - Może się szykować wojna między Tresal i Khalendium, a co za tym idzie - wojna północy z południem.
        Wojna powiadasz? To tylko ułatwi zadanie.
        - Północ z południem?
        - Tak jak mówiłem. Tresal i Falas, północne krainy będące źródłem żywności dla całego Wersu i południe - Khalendium i Seranium, które są źródłem surowców i przemysłu. Ale to pewnie wiesz, mimo tego, że południe od lat zamyka się na świat, jakby byli tylko oni.
        Egoizm.
        - Ale nie mogą się chować z powodu zapotrzebowania na pokarm.
        - Otóż to, Panie Sateer. Chwała rozmieszczeniu rzek. Na południu drogi rzeczne nie są tak rozbudowane jak na północy. Nie pozwala im to wytwarzać wystarczająco prowiantu. Sami nie mogą nakarmić wszystkich w Khalendium i Seranium.
        - A…
        - A północ ma możliwość zamknięcia się przed południem. Główne rzeki są idealnymi granicami krain. Mają okazję to zrobić.
        - Ale oni też są uzależnieni od drugich - łatwa logika, pomyślał Sateer. Brakuje jeszcze króla. To nie możliwe, żeby było spokojnie bez twardej ręki, która potrafi uderzyć w polityczny stół. Świat zewnętrzny nie jest skomplikowany. Wydaje się dziecinnie prosty. Gdzieś jest kruczek. Ten człowiek niestety mi tego nie powie. Zwykły obywatel nie powinien wiedzieć za wiele, a wygląda na to, iż im to wystarcza.
        - Tak. Praca w polu i przetwórstwie byłaby mniej wydajna bez machin z południa. Bo oczywiście Tresal i Falas prócz pokarmu produkuje wszelkie ubrania i inne produkty związane z fauną i florą - mówił dalej Eren, który wyglądał na zadowolonego dzięki rozmowie.
        Wóz wjechał do lasu. Śpiew ptaków rozciągał się po terenie. Cień drzew padał na drogę dając ulgę przed słońcem. Sateer'a uspokoiła świadomość ukrycia.
        - Jak długo będzie trwać wojna?
        - Kto mógłby wiedzieć? To zależy - odpowiedział Eren.
        - Od?
        - Od tego, co zawsze.
        Bingo. Niewygodny temat. Niestety nie będziesz miał szczęścia staruszku. Muszę wiedzieć o tym tabu.
        - Czym więc jest to "zawsze"?
        - Jaja sobie ze mnie robisz? - Powiedział oburzony mężczyzna.
        - Jakże bym śmiał.
        Oj śmiałbym. Nawet nie wiesz jak bardzo. Jesteś martwy odkąd mnie spotkałeś, idioto.
        - Oznaczeni.
        - Zacznij gadać normalnie, a nie mam się wszystkiego domyślać.
        Przewoźnik zdziwił się reakcją Sateer'a. Poczuł się zdezorientowany spotykając kogoś, kto nie wiedział o czymś, czego ludzie się boją najbardziej.
        - Wiem tylko, że Oznaczeni pochodzą z Arkadii.
        - Piąta kraina? Czemu wcześniej o niej nie wspomniałeś?
        Eren znów spojrzał krzywo na Sateer'a. Niebywałe, że Sateer tych rzeczy nie wiedział. To mówiła jego mina. Ogarnęła go rezygnacja i począł opowiadać dalej.
        - Arkadia występuje na samym środku Wersu. Okrążona jest przez Źródło. Dziwna nazwa jak na przepaść, do której wpadają cztery główne rzeki: Nis, Doolb, Vionobli i Regna. Rzeki są tajemnicze, ich źródłem jest Otchłań, występująca za górami – widząc pytające spojrzenie Sateer’a dopowiedział zdanie -Otchłań najpewniej jest ogromnym oceanem.
        - Przepaść? Taka dziura już dawno powinna być wypełniona wodą. Szczerze mówiąc powinna powstać powódź na całą Wersu.
        - Wciąż nie można tego wytłumaczyć. Kto próbował tam zejść nie wracał.
        Miejsce zagadka, kiedyś wpadnę w odwiedziny.
        - Wróć do Arkadii.
        - No tak. - Wziął głęboki oddech. Nie chciał o tym rozmawiać, lecz gęba mimo to mu się nie zamykała. - Nikt nie był w Arkadii. Przynajmniej nikt z normalnych ludzi. Mówi się, że Oznaczeni rodzą się także w naszych krainach. Tylko oni mają prawo tam wejść.
        - Czyli nikt nie wie, jak ona wygląda.
        - Mówi się, że ta kraina to raj, miejsce idealne. Lecz nikt tego nie potwierdził. Inni mówią, że panuje tam coś w rodzaju plagi, której nie mogą przeżyć zwykli ludzie. Tylko Oznaczeni są odporni na to coś. Lecz tego też oczywiście nikt nie potwierdził. Pozostawiają nas w niewiedzy. Być może jest to dla nich równie niewygodne, co nasza niewiedza.
        - Jest jeszcze jedna rzecz. Czy przyjmują cokolwiek od nas?
        - Tak. Wszystko co robi każda z krain. Broń, ubrania, żywność…
        - Czyli ktoś musi stamtąd wychodzić i przyjmować dostawy. I wciąż nie wyszło nic na jaw o tamtym miejscu?
        - Nic. Wozy są zatrzymywane przed mostem i stąd zabierane oraz odbierane po ich opróżnieniu. Jednak podobno powstają nowe posterunki i w przyszłości proces ten ma się rozpoczynać kilka kilometrów przed Źródłem. Moi znajomi, którzy uczestniczą nie chcą mówić zbyt wiele na temat transakcji. Jednak kupiec jak magik, nie wyjawia swoich biznesowych sztuczek. Ale udało mi się dowiedzieć, że zdobycie permisji na handel tam graniczy z cudem. Jak wszędzie pewnie grają tutaj rolę znajomości.
        Sateer zamyślił się. No przecież, idioto! Oldtown też było takie. Było ono zamknięte przed światem zewnętrznym, a świat zewnętrzny nie mógł też się niczego dowiedzieć o Oldtown. Tam były miasta. Tu są całe krainy. Ale oznacza to też…
        - Czyli oni nie wiedzą nic specjalnego o nas.
        - Nie do końca. Arkadia wie wiele o nas. Nie wiem jak, ale wiedzą więcej o nas niż my sami. Są jak bogowie.
        No nie. Tylko nie znowu oni…
        - Ale prawdą jest to, że Oznaczeni pełnią ważne role w polityce Wersu. Głową Tresal jest Oznaczony, tak samo Falas. O dziwo Seranium i Khalendium nie są sprawowane przez Anihilatorów czy Oznaczonych. Jednak nie oznacza to, ze nie nie posiadają oni ścisłych zażyłości z Arkadią. Zwłaszcza Khalendium, gdzie znajduje Sąd Najwyższy. Gdy byłem mały, dziwiło mnie to, że nie jest on w Arkadii. Teraz, gdy o tym myślę, jest to spowodowane  raczej tym, że Arkadia, mówiąc wprost, stawia ogromne mury w kontaktach ze zwykłymi ludźmi. Więc lepiej postawić to gdzieś pośród nas.
        - Czekaj! Kim są Anihilatorzy? Nic o nich wcześniej nie wspomniałeś.
        - A, no tak. Anihilatorzy tą Oznaczeni, którzy wchodzą w skład Arkadii.
        - I tyle?
        - Tyle mogę Ci powiedzieć.
        Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy, po której Sateer zadał kolejne pytanie.
        - Masz tu jakąś mapę?
        - Jasne. Daj mi tylko moment.
        Eren zaczął przeczesywać kieszenie w poszukiwaniu papierka. Głos zaczynał przyciskać. Chciał ofiary. Sateer dobrze wiedział, że jej potrzebuje. Wciąż miał złamaną rękę. Zabijając, bądź raniąc kogoś do krwi, dostawał dobry zastrzyk energii, której potrzebował do regeneracji. Jego wola do życia zmuszała go, aby przyśpieszyć regenerację. Szacował, że gdyby poddał się swoim instynktom, to w ciągu kilku godzin, na tej resztce energii dałby radę się w pełni zregenerować, jednak nie był pewny czy wtedy mógłby wytworzyć swój sztylet. Sateer wolał mieć broń pod ręką, niż być wyleczony. Hamowanie jego naturalnego przepływu energii było dla niego męczące. To trochę tak, jakby normalny człowiek miał przestać dostarczać krwi do wybranych części ciała. Jeśli będzie długo zwlekał będzie wykończony. Musiał popełnić morderstwo.
        Eren wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza kartkę ukazującą Wersu w całej swojej okazałości. Była to kotlina, którą otaczało pasmo gór. Eren szybko wyszukał Oldtown na mapie.
        Czyli jestem w Tresal, w jego południowej części. Dosyć blisko rzeki Doolb.
        - Mógłbyś mi powiedzieć dokąd się udajemy? - Zapytał Sateer.
        Eren wskazał palcem na mapę.
        - Teraz wybieram się do stolicy Khalendium.
        Sateer spojrzał na mapę w miejsce, które wskazywał Eren.
        Elanif.
        - Trochę daleko.
        - Póki się opłaca pojadę wszędzie, gdzie mogę.
        Za daleko. Muszę się udać do najbliższego miasta. Potem Simekat – stolica Tresal, jest bliżej niż Elanif, które znajduje się prawie przy samym paśmie na południu Khalendium. Więc Simekat to mój pierwszy cel główny. Przy okazji jeszcze się porozglądam. Ciekawe ile mi zajmie podróż biegnąc. Na pewno będzie szybsza, niż jadąc tam. Z drugiej strony będzie to strasznie meczące. Chociaż, gdybym zabijał przechodzących ludzi na głównym szlaku… Nie, wtedy dla Arkadii byłoby zbyt jasne to, gdzie dążę. Lepiej ich nie nie doceniać. Co, jeśli spotkam kogoś, kto będzie posiadał moc podobną do mojej, lub która będzie w stanie mnie kontrować przez sam sposób jej działania. Może lepiej wpierw rozgościć się co nieco w okolicznych miastach i dopiero wtedy wtedy wyruszyć do stolicy, ale wtedy będę zbyt długo w jednym miejscu…
        Trzeba się tam dostać jak najszybciej.
        Dlaczego?
        Cios śmiertelny, to nie cios w palec.
        Osłabienie jest strategią. Podcinasz ścięgna, by zadać ten cios.
        Nie gdy nie masz czasu.
        Nie śpieszy mi się.
        A jednak się ze sobą kłócisz.
        Ma racj- Mam rację.
        Myśląc dalej. Arkadia - to miejsce będzie wyzwaniem. To ono jest twardą ręką. To jest tym, co muszę przerazić i zmusić do działania. Muszę zaatakować wszystkich władców i spowodować zamieszanie. Arkadia zacznie działać i się odsłoni wysyłając Oznaczonych na światło dzienne. Wtedy wkroczę w ostatni punkt planu i pozbędę się władcy Arkadii. Wtedy postawię ten świat na nogi. Z tego krwawego szaleństwa i z jego pomocą pozbędę się go na zawsze. Nie będzie podarunków. Dziwnych miejsc. Władz zza kulis. Tego chorego kłamstwa.
        Z tyłu rozległ się cichy szelest liści. Sateer zwrócił się ku tyłowi. Nic specjalnego jednak nie zwróciło jego uwagi. Oddał się dalej swoim myślom.
        Jest jeszcze jeden problem. Władza Arkadii jest nieznana. Nikt tutaj nie wie, kto nimi porusza. W najgorszym przypadku będę musiał spróbować wymordować wszystkich w krótkim czasie jak w Oldtown.
        To niewykonalne. Przecież Oldtown było miastem. Osadą sekty. Arkadia to kraina zamieszkana przez tysiące, o ile nie setki tysięcy Oznaczonych.
        Oznaczeni…
        Kim oni w ogóle są? Czy zwykły człowiek jest świadom ich mocy? Cóż, zobaczymy.
        - Eren'ie.
        - Tak?
        - Chciałbym powrócić do jeszcze jednej kwestii.
        - Nic więcej nie wiem o Arkadii.
        - A Oznaczeni?
        Eren poczuł się zakłopotany. Kim oni są, że się ich tak boją?
        Zresztą wszystko czego człowiek nie zna jest straszne. Taka już jest natura ludzka. To dzięki najodważniejszym są dokonywane odkrycia. A gdy oni giną ludzkość staje w miejscu.
        - Oznaczony - zaczął Eren - to żołnierz, który nigdy nie zapomina o swojej broni. Są oni obdarzeni czymś w rodzaju magii, dzięki której potrafią stworzyć broń z niczego. Ich zmysły są bardziej wyczulone niż u zwykłego człowieka. Każdy jest wyjątkowy. Tyle wiem. Nigdy nie widziałem żadnego, są tylko plotki.
        Czyli Oznaczony to ja. Oznaczonym był także mój ojciec. Ciekawe. Może jest to dziedziczne. To mogłoby tłumaczyć ilość Oznaczonych w Arkadii. Chwila, przecież nie znam ich ilości, wszystko to, to tylko spekulacje. Ale kto wie? Oznaczeni są także w innych krainach. W innych krainach powstają i żyją jak ja. Ale tego też nie mogę potwierdzić.
        Ta ilość niewiadomych jest aż odrażająca. Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
        Spróbujmy jeszcze jednego.
        - Eren'ie, czy jest jakaś możliwość aby rozpoznać Oznaczonego? – Zapytał po raz ostatni.
        Eren zamyślił się i niepewnie odpowiedział.
        - Plotki mówią, że - wziął rękę Sateer'a - mają na…
        Eren wpatrywał się w dłoń Sateer'a. Uścisnął ją mocniej. Zaczął się trząść.
        Zabij!
        Sateer wyrwał zdrową rękę z uścisku. Natychmiast zmaterializował sztylet i wbił ostrze w oko Eren'a.
        Jednej niewiadomej mniej. Jestem Oznaczonym.
        Sateer uśmiechnął się. Ręka doszła do siebie. Znów był pełen energii. Mógł zacząć działać.
        Zrzucił ciało z wozu na drogę. Pognał konie i zaczął się nerwowo rozglądać.
        Zauważył lekki ruch z boku na drzewie. Ktoś lub coś przeskakiwało z jednego drzewa na drugie.
        Jak długo? Czułem, że coś jest nie tak. Koleś jest dobry. Jeden jego skok nie był idealny i zdołałem go usłyszeć. Kim jest ta cholera?
        Pognał jeszcze raz konie.
        Sukinsyn pewnie mnie śledził od początku. Jak?
        Poczuł kroplę potu na twarzy.
        Oznaczony? Pewnie tak. Z resztą cholera wie. Nie mam zamiaru teraz walczyć. Powinienem jeszcze wypocząć przed kolejną walką.
        Pytanie, czy będę miał taką możliwość? Mała szansa, że teraz wygram z kimś, kto był Oznaczonym od zawsze.
        Pognał konie, te jednak nie mogły już biec szybciej. Zerwał jednego z nich od wozu, skoczył na jego grzbiet i pojechał dalej wydostając się z lasu.
        Na otwartym terenie mi się nie ukryjesz.
        Czuję krew.
        Zeskoczył z konia spojrzał w stronę drzew. Czekając na wroga. Chciał zobaczyć twarz osoby, która go tak zaskoczyła. Ta jednak się nie pojawiała.
        Krew pulsowała w żyłach. Myśli kłębiły się w głowie. Był gotowy zaatakować w każdej chwili.
        Nic…
        Nic…
        Ni-
        Pocisk poleciał w stronę Sateer'a, który uniknął go bez problemu. Oczy śledziły latający obiekt próbując go rozpoznać.
        Kolec?
        Sateer odbił się w tył, obrócił w powietrzu o sto osiemdziesiąt stopni i zaczął biec. W między czasie schylił się w czasie biegu, złapał kolec i udał się jak najdalej stąd. Byle tu nie być.
        Żeby już w jaskini, a może później, nie ten kolec to nie stalaktyt. To jeden z tych, które mam w kieszenie. To jest chore. Jak?
        Nienawiść zaczęła się w nim zbierać. Nie do osoby, która go śledziła, ale do siebie. Jak mógł tego nie zauważyć.
        Zatrzymał się i rzucił czerwonym kolcem o ziemię. Natrafił na kamień. Kolec pękł, czerwona maź rozprysnęła się po okolicy, a w miejscu w które trafił  rozlała się  krew. Ta zaczęła tworzyć odczytywane znaki. Ostatecznie powstał krótki tekst.


Zdałeś. Jeszcze pożyjesz. Panuj nad sobą.

Śmierć


        Przerażenie sparaliżowało Sateer'a.
        Ten gnój się ze mną bawi… Jak długo?
        Na ucieczkę zmarnował całą energię jaką miał. Został mu tylko kawałek do miasta.
        I tam też się udał.

Ostatnio edytowany przez Ncastl (2019-05-28 12:08:50)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
mc-town - bolek-i-key-poza-sm - farming-simulator22 - ashesofgothic - losblancospylife