Ofiara

Nigdzie się nie pisze tak dobrze jak do szuflady.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2017-05-20 07:40:47

Ncastl
Administrator
Dołączył: 2017-04-25
Liczba postów: 22
Windows 7Chrome 58.0.3029.110

Rozdział 3 - En atteignant le but, on a manqué tout le reste.

Kolory podkreślające człowieka?
Czerń, bo pochłaniają wszystko.
Czerwień, bo tak pięknie krwawią.



Rozdział trzeci - En atteignant le but, on a manqué tout le reste



        Morty leżał w łóżku. Nie miał ochoty wstać, ale z czasem zmusił go do tego jego własny głód. Czas na śniadanie.
        Dzień jak co dzień. Tak się zapowiadało. Wstał i ubrał się. Jego rodzice powinni być już w trakcie posiłku. Wszedł do kuchni i przystanął nie dowierzając temu, co widzi. Jego matka z głową na stole, pod którym widniała szkarłatna kałuża.  Serce biło mu jak oszalałe. Tata, pomyślał Morty.
        Wybiegł na korytarz. Nie mógł złapać powietrza. Biegnąc dyszał jak po przebiegniętym maratonie. Napotkał to, czego szukał. Ojciec leżał przed drzwiami frontowymi. Cały we krwi.
        Ofiary łączyła taka sama rana śmiertelna. Przecięta szyja.
        Morty odwrócił się i upadł z przerażenia. Mógł podziwiać winowajcę tragedii, który stał tuż przed nim. Chwycił Morty'ego za włosy podnosząc go na taką wysokość, aby móc spokojnie spojrzeć w twarz swojej następnej ofierze. To, co się stało później dla zwykłych oczu było za szybkie.
        W jednej chwili rzucił Morty'ego z siłą, która wbiła go w ścianę. Ruszył w jego stronę, a w ręku zaczął materializować się z niczego szklany sztylet, którym podciął mu tchawicę. Z tętnicy wylewa się krew.

***

        Zdajesz się z tego czerpać przyjemność.
        Max przez chwilę wpatrywał w ciało zabitej przed chwilą osoby. Bóg miał rację. Czuł przyjemność patrząc na chłopaka, obserwując jak staje się czerwony i trzęsie się z przerażenia. Dopiero zaczął mordować i już oddał się tej czynności, jakby była z nim od zawsze. Była w jego krwi. Polowanie nie było mu obce.
        Zaczął obracać w ręku swój szklany sztylet, który po zetknięciu z krwią stawał się rubinowo czerwony. Nie gwałtownie. Wyglądało to tak jakby krew wpływała w broń wypełniając ją, mieszając się z materiałem jak z wodą.
Max nie wiedział ilu ludzi zabił. Szybko przestał liczyć. Po co w końcu miałby to robić, skoro odpowiedź jest jedna. Zdecydowanie za mało. Tego był pewny.
        Podrzucił sztylet i złapał go w powietrzu. Wiedział do kogo musi się teraz udać. Trzeba odwiedzić przyjaciół. Nie może o nich przecież zapomnieć.
        Wybiegł z domu z zadziwiającą szybkością. W kilka sekund znalazł się przed do- Nie, w domu Rick'a.
Milan nie zdążyła się obrócić, zanim broń wbiła jej się przez plecy prosto w jej serce. Max zostawił sztylet w jej ciele. Po czasie się zdematerializuje, więc nie musiał się martwić, że zostanie użyty przeciw jemu samemu. Nie musiał tego robić, ale postanowił, iż potraktuje swojego przyjaciela lepiej. Z czystej broni. Może nawet pozwoli mu coś powiedzieć.
        Wolnym krokiem wszedł do pokoju Rick'a. Gdzie indziej miałby być, nie oddalał się od swoich ksiąg o krok. Tym razem mu nie pomogą, jeśli w ogóle kiedykolwiek mu pomogły. Jak zawsze siedział w swoim fotelu przed biurkiem.
        - Może nauczysz się pukać?
        Rick obrócił się.
        - Max? Czemu masz zakrwawioną… czemu jesteś cały we krwi? Co ci się stało?
        - Rick powiedz mi, czy wciąż wierzysz w słowa Kapłana, w jego czyny i w jego nieomylność?
        - Max, kto ci to zrobił?
        - WIERZYSZ?! - Wykrzyknął w gniewie. Nie chciał tego przeciągać, ale miał wrażenie, że musi to zrobić.
        - Oczywiście. Wierzę. Głupie pytanie, a teraz powiesz, kto ci to zrobił?
        Max zaśmiał się szyderczo. Naprawdę nie ma wśród nich ratunku. Wszyscy są już martwi. Tylko jeszcze o tym nie wiedzą. Łzy popłynęły mu przez policzki.
        - Rick, zobacz jak wygląda ulica. Spójrz na nią przez okno.
        Ruszył zgodnie z rozkazem przyjaciela i ujrzał zwykłą ulicę. Jedyną różnicą, którą ją wyróżniała, to były ciała ludzi na niej leżące. Umarły podczas normalnej przechadzki do sklepu lub pracy.
        - Max, co tu się dzieje?
        - Wciąż nie rozumiesz? Imbecylu, rozmawiasz z twórcą tego arcydzieła!
        Rick dostał drgawek.
        Kolejny, będzie trzeba to zakończyć, nie ma nadziei dla ludzi. Za chwilę…
        Nagle obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni z zamiarem uderzenia Maxim'a pięścią w twarz.
        Ten sam scenariusz…
        Max uderzył jedną ręką w łokieć oponenta łamiąc kość. Drugą zmaterializował broń z szmaragdowych malutkich opiłków i rozpruł mu klatkę piersiową. Patrzył jak jego były przyjaciel upada na podłogę i krztusi się krwią w agonii. Splunął na niego i wyszedł z mieszkania.
        - Miałeś rację od samego początku. Nic w nich nie ma. Są żałośni. Są słabi.
        Czego się spodziewałeś…
Max biegł ze swoją niezwykłą prędkością. Gdy widział kogoś na ulicy, natychmiast tworzył szklaną broń i rzucał nią w ofiarę. Chodził od domu do domu kradnąc życie żyjących tam osób. Ten sam scenariusz.
        Ale coś było nie tak. Był w transie. Coś po prostu przezwyciężało resztę jego uczuć. Nie był sobą. Nienawiść. To ona go pochłonęła i nad nim panowała. Poza tym był jeden fakt, który go niepokoił.
        Kapłan.
        Przecież jeszcze go nie widział, a pierwszym miejscem gdzie się udał, był jego własny dom.
        Czy mógł wiedzieć co się wydarzy? Jego brak obecności wydawał się za bardzo podejrzany. Może planował zasadzkę. Od pewnego czasu działał już na niekorzyść Max'a. Podburzał go.
        "Nie zdziw się."
        Nie, nie mam zamiaru znowu upaść przed nim. Muszę to jak najszybciej zakończyć.
        Przyspieszył. Za każdym razem, gdy kogoś zabił czuł jak wypełnia go energia. To ona dawała mu możliwość szybszego poruszania się i tworzenia broni, ale mógł tylko tworzyć sztylety. Nie mógł stworzyć niczego innego. Nie było to złe. To mu wystarczało. Właściwie to czuł się z tego powodu szczęśliwy. Mógłby przysiąc, że to do niego pasowało najlepiej. Sztylet był lekki i nie krępował go w ruchu. Zdolności idealnie się dopełniały. Z racji krótkiej długości broni, jego prędkość pomagała dostać się do ofiary. Gdy jednak nie mógł dostać się z jakiegoś powodu do obiektu, mógł po prostu w nią nim rzucić, a prędkość to także siła. Sztylety leciały z niewiarygodną prędkością w stronę właścicieli serc.
        Mówiąc o ofiarach, to zaczynało ich brakować. Wszystko szło jak po maśle. Nawet słynna Gwardia okazała się niczym. Wbiegał na mury, dostawał się od razu do osoby na warcie, a nawet jeśli ta wyciągnęła bron przeciwko niemu, Max mógł w jednej chwili przeciąć tę broń, nieważne było to, czy była ona wykonana z metalu czy nie. Sztylet z łatwością przechodził przez nią jak przez ciała ofiar.
        Max biegł szukając osoby, w którą można by zatopić ostrze. Prędkość nie była jednak wspaniała jeśli chodziło o wypatrywanie. Gdy poruszał się z zbyt wielką prędkością, nie mógł widzieć wszystkiego, jedynie to co znajdowało się przed jego oczyma. Musiał dostosowywać szybkość do sytuacji. Wiedział jak ta słabość będzie oddziaływać w sytuacjach, w trakcie których będzie musiał uciekać. Nie mógł dopuścić, aby coś takiego go spotkało. Nie można popełniać błędów. W trakcie walki ta umiejętność także może wydawać się złudna. Max byłby bezradny w przypadku niespodziewanego ataku z prawej lub lewej strony. Max również może nie wychwycić ruchu przeciwnika, który może okazać się decydujący w tej walce. Z tego powodu pomyślał, że jeśli spotka go prawdziwa walka na śmierć i życie, będzie musiał rozważyć rezygnację ze swojej nienaturalnej prędkości.
        Cóż za ironia. Jego najlepsza zdolność była zarazem jego największą słabością…
        Będzie trzeba coś na to zaradzić, pomyślał. To miejsce jest wyjątkowo bezpieczne dla mnie. Ale pewne jest to, że na świecie ludzie będą uzbrojeni. Omijanie pocisków nadchodzących z boku będzie moim utrapieniem. Cóż, tym zajmiemy się później…
        Stój!
        Max gwałtownie się zatrzymał. Kurz, który jeszcze przed chwilą go gonił poleciał naprzód. Było go na tyle, że mógł ukryć mężczyznę. Kolejny plus, pomyślał. Trzeba o tym zapamiętać. Jednak nie wszędzie ziemia będzie piaszczysta.
        Musimy spalić to miejsce. – Niespodziewanie powiedział głos w głowie.
        - Po co?
        Spal je!
        Rozkaz wystarczył. Max wrócił, wbiegł do pierwszego lepszego domu wyrwał deskę ze ściany. Następnie zawinął ją ubraniami, które znalazł w szafie. Zaczął szukać oleju pierwotnie przeznaczonego do lamp. Zajęło to kilka sekund. Starannie wymoczył ubrania ze swojej pochodni i zapalił je za pomocą zapałek.
        Biegł, co jakiś czas zatrzymując się i pozwalając budynkom przejąć ogień z pochodni. Musiał się ograniczać biegnąc. Pilnował, aby ogień miał dostęp do powietrza.
        Budynki zapalały się dość łatwo, a z racji, że wszystkie były w stu procentach z drewna i stały blisko siebie, płomienie łatwo rozchodziły się po miasteczku i jego zajęcie ogniem nie trwało długo.
        Max stał na Placu Zbawienia wpatrując się w swoje dzieło. W blasku płomieni zauważył nadchodzącą postać.
        W końcu.
        Istota ta była jego ojcem. Jego biała szata była trochę zasmolona. Spokojnym krokiem zbliżał się do swojego dziecka.
        - Ile muszę na ciebie czekać? Wiesz ile czasu zmarnowałem szukając ciebie? Miałeś być pierwsza osobą, która miała paść przede mną na kolana! - Wykrzyknął sfrustrowany Max.
        - Aż tak cię bolała śmierć?
        Maxim drgnął. Za kilka sekund ruszy z zamiarem zakończenia żywota swojego rodzica.
        Wstrzymaj się!
        Co znowu, powiedział Maxim w myślach.
        Zobaczysz. On też jest niebezpieczny i zdajesz sobie z tego sprawę.
        Miał rację. Czuł to samo, gdy stał tuż przed nim z zawiniętym bandażem na dłoni. Uczucie niepokoju, niepewności i zagrożenia. Tak. Ojciec ma asa w rękawie…
        - Wiedziałem, że to cię dotknie, ale nie spodziewałem się aż takich efektów. Zabić wszystkich i spalić miejsce, w którym żył od zawsze. Upadłeś synu. Jesteś słaby, lekkomyślny.
        - Jesteś dość odważny stawiając kroki w moją stronę, ojcze. Myślałem, że zdaję sobie sprawę z twojej głupoty, ale jednak mnie zaskoczyłeś, Taron'ie - był to pierwszy raz kiedy Max wypowiedział imię swojego ojca.
        - Arogancki jak matka. Przez Ranett straciłem dwa podarunki. Wtedy było o nie trudniej. Pełne dwa tygodnie… Tyle straty… Prawie oszalałem. - rzekł Taron z uśmiechem. Było można odczuć od niego żądzę krwi, tę samą, którą odczuwał Maxim.
        - I to z tego powodu ją zamordowałeś? Czy może cię zdradziła w jakiś dotkliwy sposób?
        - Ależ jej czyn był największą zdradą. Pokazała, jak bardzo mi nie ufa uciekając. Chętnie bym ją dorwał, lecz to co zrobiła zupełnie nie było jedną z dróg, które przewidziałem. Nie doceniłem Ranett. Wciąż mnie jednak zastanawia jak przedarła się przez mury z taką łatwością.
        Matka żyje. Ciekawe. Może ta więź, którą odczuwałem nie była fałszywa. Z drugiej strony, czy warto jej szukać? Jednak mnie też zostawiła na pastwę losu. Mnie też zdradziła. Fascynująca kobieta.
        - Chyba nie ma co przeciągać tej pogadanki, miasto płonie. Rok mi zajmie odbudowanie i sprowadzenie tutaj ludzi.
        - Po co to robisz?
        - Takie życie jest zaiste proste i łatwe, a ludzie są krótkowzroczni.
        Taron wyciągnął dłonie z rękawów szat. Wciąż miał na sobie obsydianowy pierścień. Max ujrzał jak jego ojciec zaczyna coś materializować.
        Czyli nie jestem jedyny… Zabawa dopiero się zacznie…
        Maxim natychmiast wytworzył dwa sztylety i rzucił w Taron'a. Ten przyśpieszył tworzenie broni i zasłonił swoją twarz przed ostrzem zmierzającym na niego ogromnym młotem bojowym. Drugi sztylet przeszedł mu przez ramię. Te jednak natychmiast się zasklepiło. Wyglądało to tak jakby z rany wyszło wiele nici z krwi, które zaszyły miejsce krwawienia. W sekundę wszystko się zagoiło.
        Młot miał trzon wielkości minimum czterech głów dorosłego mężczyzny. Wykonany z materiału przypominającego szkło. Takiego samego, z którego zostały wykonane sztylety Maxim'a.
        Max odskoczył zwiększając odległość między nim a Taron'em. Będzie ciężko, pomyślał. Młot ma łącznie około dwa metry długości. Niewiarygodne jak może go trzymać nawet w jednej ręce. Nie… To ten materiał jest strasznie lekki i cholernie wytrzymały. Byłby cudem techniki. Trzeba się pilnować. Lepiej nie dostać bezpośredniego ciosu z oręża takiego kalibru. Mimo to nie mam wyboru, będę musiał się zbliżyć do Taron'a. Najpewniej nie dam rady go zabić z daleka.
        Max zaczął okrążać przeciwnika w podskokach. Kurz począł tworzyć mu naturalną zasłonę. Rzucił sztylet celując w kolano. Taron wydawał się tego spodziewać. Gwałtownie ruszył młotem odbijając ostrze w stronę Max'a.
        Max złapał sztylet w powietrzu za rękojeść i odbił się w stronę Taron'a. Będąc tuż przed nim ukucnął i wystrzelił z wniesioną bronią, by wbić ją prosto w serce. Taron uderzył trzonem w ostrze, poleciały iskry, a broń wypadła z rąk Max'a. Maxim zdążył skoczyć w swoje prawo unikając zmiażdżenia i zdematerializował sztylet, który mu wypadł swoją wolą.
        Kropla potu wisiała mu na brodzie. Było blisko, za blisko, pomyślał. Stoi tak i się na mnie patrzy czekając na mój ruch. Może jego siłą bazuje na defensywie.
        - Masz zamiar w końcu zaatakować, czy ta czynność ma być przypisana tylko i wyłącznie mnie?
        - Walka dopiero się zaczyna. Nie frustruj się tak. Ale skoro aż tak chcesz umrzeć z moich rąk. To…
        Taron zamachnął się uderzając młotem w ziemię, która wyszczerbiła się, a fala uderzeniowa uderzyła Maxim'a rzucając go w płonący za nim budynek.
        Pięć sekund i wyskoczył z niego na wysokość pięciu metrów, obrócił się w powietrzu i stanął za Taron'em. Jego zakrwawione ubranie spaliło się w kilku miejscach. W boku tkwił mu kawałek belki. Chwycił go, ale nie mógł go wyrwać.
        Wbił sobie sztylety wycinając kawał mięsa, z ciałem obcym w sobie. Robiąc to z początku zacisnął zęby, potem zaczął krzyczeć z bólu, który zaczął dawać o sobie znak. Max rozpłakał się z bólu, ale odniesiony sukces był ważniejszy od tego upokorzenia na polu bitwy. Dziura zaczęła się zasklepiać w ten sam sposób jak zacięcie Kapłana. Ale ból jeszcze pozostał. Nigdy więcej, pomyślał.
        - Zadowolony z zamówienia?
        - Mięso było surowe.
        - Widać, że ma ci się na żarty. Jednak wracając do bycia poważnym muszę przyznać, ze jestem dumny z ciebie, synu. Znikąd okazuje się, że i ty jesteś jednym z nas. Znikąd opanowałeś technikę tworzenia broni, ba, zdobyłeś umiejętność, która znacznie zwiększa twoją prędkość poruszania się. A to wszystko w jeden dzień. To niewyobrażalne. Jesteś potworem!
        Sateer począł nacierać na ojca. Ciął w okolice szyi, ramion, łokci, a nawet kolan. Po każdym ataku cofał się i znów ruszał do przodu. Jednakże próżne były jego starania. Jedyną rzeczą, którą osiągnął w tych ciągłych atakach, była masa iskier powodowanych przez sparowane ataki młotem. Każdy ruch był marnowaniem cennej energii.
        Nie widząc żadnych pozytywnych skutków, oddalił się, by zyskać przestrzeń i czas do namysłu. Nie miał go jednak za dużo.
Taron zaśmiał się i znów uderzył w ten sam sposób. Ziemia się rozstąpiła, to wypiętrzyła, a fala uderzeniowa poleciała w stronę oponenta. Max wiedząc, czego się spodziewać skoczył nad ojcem. Do góry nogami zrobił pełną woltę i rzucił dwa sztylety w głowę Kapłana.
        Ten przyjął bronie na swoją rękę i złapał nią Max'a za jego włosy. Trzymając go w ten sposób zaczął wymachiwać synem uderzając jego ciałem o ziemię. Trzaski łamanych kości. Powstawały rany. Nici krwi podążały za Max'em, który wciąż i wciąż uderzał o bruk, a nici wciąż starały siego dogonić. Potem uniósł jego głowę na wysokość twarzy.
        - Mam nadzieję, że jesteś zadowolony ze swojej decyzji.
        Max z bólu nie był w stanie nic powiedzieć, lecz gdy jego ciało odrobinę się zregenerowało, napluł Taron'owi na twarz.
        - Serio jesteś głupszy, niż myślałem.  - Odparł mu szczęśliwy Max.
        Zmaterializował dwa sztylety i wbił mu w oczy. Taron wciąż nie miał zamiaru go puścić, więc po stworzeniu kolejnej pary ściął swoje włosy, by się uwolnić i wbił je w serce Taron'a. Stworzył kolejne i je także tam wbił. Odbił się do tyłu i zrobił ślizg w przód między nogami Kapłana i podciął mu ścięgna Achillesa.  Rany już się nie leczyły. Powstał robiąc obrót i odciął mu głowę. Tak dla pewności.
        Młot rozbił się w szklany pył, który uniósł wiatr. Pierścień na palcu Taron'a zniknął.
        Czyżby on był źródłem mocy?
        Max spojrzał na twarz swojego ojca. Prócz krwi były na niej łzy.
        Trans się skończył, a ból rozszedł się po ciele. Maxim poczuł, że mu także coś spływa po policzkach.  W końcu dotarło do niego wszystko, czego dokonał tego dnia.
        Zrobiłem… coś strasznego. Rozejrzał się dookoła. Przyjrzał się temu, co zrobił, dostał dreszczy.
        Boże, jestem stracony w twoich oczach? Wszystko, co mi pozostało to gniew i brak zaufania?
        Boże, czy jestem stracony w twoich oczach?
        Zniszczyłem wszystko, co mnie otaczało. Ja sam stałem się potworem…
        Czekaj… Boże? Boże!
        - TO TY TO ZROBIŁEŚ! - Krzyknął Max, którego głos się załamywał jak u nastolatka w trakcie mutacji. - TO TWOJA WINA! DAŁEM CI NADE MNĄ KONTROLĘ! JESTEŚ POTWOREM!
        JA TEŻ NIE ZAWSZE BĘDĘ MÓWIŁ SZEPTEM! - Odpowiedział Maxim'owi, który pod naporem siły głosu i ogólnego zmęczenia organizmu uderzył o ziemię tuż przy ciele jego ojca.
        - Czemu mi to zrobiłeś? - Wyszeptał Max.
        Sam sobie to zrobiłeś.
        - Nie prawda. To ty ich zamordowałeś. Śmiałeś się, kiedy oni umierali.
        Max. Tak naprawdę ja jestem tobą. Moje myśli to twoje myśli. Twoje czyny to moje czyny. Mój śmiech to twój śmiech. Jesteśmy jednością. Ty i ja to jedna osoba.
        Płakał. Płakał tak pośród płomieni.
        Prawda była zbyt bolesna.

Ostatnio edytowany przez Ncastl (2019-07-12 11:15:48)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
bolek-i-key-poza-sm - mc-town - farming-simulator22 - dragons-life - itharuteam