Ofiara

Nigdzie się nie pisze tak dobrze jak do szuflady.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2017-05-15 00:34:37

Ncastl
Administrator
Dołączył: 2017-04-25
Liczba postów: 22
Windows 7Chrome 57.0.2987.133

Rozdział 2 - Apprends la sagesse dans la sottise des autres.

Czy warto jest być "dobrym"?
Pomagać? Radzić?
"Dobrzy" są pożerani przez większość.
Albo ich zabiją, albo oni sami nie wytrzymują presji.
Ja już podjąłem decyzję presji…
A ty?




Rozdział 2 - Apprends la sagesse dans la sottise des autres.



        Dzień pierwszy.
        Tak minął już dzień od pamiętnego mordu.
        Słońce górowało na błękitnym niebie, na którym powoli przesuwały się chmury. Powoli, bez celu, bez sensu, jak je wiatr poniesie.
        Max zaczął dochodzić do świadomości, że ma otwarte oczy, że cały czas miał je otwarte. Nie wiedział czy spał, czy nie.
        Otwórz oczy - głos uderzył w uszy Maxim'a. Twardy głos, który przyprawiał o ból głowy, definitywnie nie należał do osoby uległej.
        Rozglądał się dookoła, lecz nie mógł znaleźć jego źródła. Postanowił go zignorować.
        O co chodzi, myślał. Dlaczego tym razem było inaczej? Egzekucje miały zawsze na celu szybkie zabicie winnego. Dlaczego tym razem było inaczej?
        Zwykle to był jeden cios, zabijał zawsze Kapłan. Mówił, że zabijanie to wciąż grzech, wykroczenie i nie pozwoli, żeby inny człowiek musiał to robić. Wspominał jak to poświęca się dla ludu.
        Jest jeszcze druga strona. Levi nie mogłaby popełnić takiego czynu. Nie miałaby z tego żadnej korzyści. Nie mówiąc o tym, że byłaby za słaba, aby znieść śmierć tylu osób ze swojej ręki.
        Ofiary z wioski też nie zdarzały się często. Oldtown było otoczone murami i intruzów, którzy z  niewiadomego powodu chcieli dostać się do środka wspinając się na nie, wyłapywano i zabijano od razu lub na egzekucji. Gdyby ofiary byłyby cały czas z Oldtown, to miasto wymarłoby już dawno temu.
        Coś ewidentnie się nie zgadzało… Czegoś nie wiem…
        Oszukują cię - ten sam głos znów do niego dotarł.
        Max wstał przerażony i zdezorientowany.
        - Co jest?
        Otwórz oczy. Nie widzisz, że wszyscy dookoła to bezmyślne drapieżniki. W końcu sami doprowadzą się do upadku.
        Ręce zaczęły mu się pocić i drżeć, a głowa boleć zupełnie jakby coś zaczęłoby w niej rosnąć.
        - Kim jesteś?
        Jestem Prawdą. Jestem Bogiem. Jestem Wszechmogącym. Jestem Wyższym.
        Wyższy? Ale jak? Dlaczego? Nie pojmuje tego. Nie, po prostu tracę zmysły. Muszę wyjść,  świeże powietrze oczyści mój umysł. Po prostu z kimś porozmawiam i wszystko będzie dobrze.
        Ból głowy zaczął odchodzić, a pory przestały wydzielać pot.
        Głos odszedł, uspokojenie zaczęło ogarniać Maxim’a. To tylko zwidy, pomyślał.
        Wstał i wyszedł z pokoju. Przechodząc przez korytarz spojrzał na swoje odbicie.
        Ujrzał dwudziestoletniego, chudego mężczyznę z włosami po ramiona odzianego w czarne buty i spodnie oraz… biała bluzę zakrwawioną krwią jego najlepszej przyjaciółki.
        Nagły ból jak promień przebiegł przez jego głowę. Przed oczyma znów widział egzekucję. Słyszał jej krzyki. Nie mogła mówić, ale wiedział, że wołała o pomoc, a on nic nie zrobił, nikt nic nie zrobił. A teraz nosi jej krew. Jak kto? Max nie był w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie.
        Przeszły go dreszcze, pobiegł z powrotem do pokoju, gwałtownie zrzucił odzież we krwi, jakby się paliła i parzyła jego skórę. Zakładając na siebie pierwszą, lepszą koszulkę poczuł, że zahaczył palcem o materiał, lecz uporał się z tym. Gdy spojrzał na ten palec, serdeczny palec prawej ręki, zauważył coś, czego nigdy by się nie spodziewał.
        Obsydianowy pierścień.
        Ojciec mnie zabije.
        Łagodnym ruchem zaczął zdejmować biżuterię, ta jednak nie chciała przesunąć się choćby o milimetr, zupełnie jakby została przyszyta do tego kawałka skóry.
        Szarpnął go, a z palca zaczęła mu się sączyć krew. Ból był niemiłosierny, poczuł, ze palec mu za chwilę odpadnie, a na całej ręce poczuł mrowienie i zaczął tracić w niej czucie, które po dwóch minutach paniki powróciło. Postanowił odpuścić sobie próby zdjęcia pierścienia i wtedy zdał sobie sprawę, że krew, która jeszcze przed chwilą wypływała ze świeżej rany, zaczynała do niej wracać.
        - Co jest, do kurwy? - Zapytał z przerażeniem.
        Nie to wszystko musi mi się wydawać. Halucynacje? Od czego? Dlaczego? Nieważne, wpierw muszę go jakoś ukryć…
        Ruszył do salonu. Z komody wyciągnął bandaż i starannie zawinął nim dłoń.
        To powinno wystarczyć, potem wymyślę, jak się go pozbyć.
        Wyszedł na światło dzienne. Postanowił, iż musi się spotkać z Rick'iem. Jego przyjaciel zawsze służył dobrą radą i potrafił postawić człowieka na nogi nawet w największym dołku. Oczywiście nie można wspomnieć o ręce, trzeba będzie wymyślić jakąś wymówkę.
        Ruszył przez ulice. Wszystkie domy wyglądały zupełnie tak samo. Wznosiły się z obu stron ścieżki, wszystkie były z drewna i ustawione blisko siebie. Od czasu do czasu jakiś zaskoczył człowieka tym, że ma dodatkowe piętro i to była jedyna rzecz, która mogła jakoś wyodrębnić mieszkanie. Lecz ciężko zaskoczyć człowieka żyjącego w Oldtown od urodzenia takimi "szczegółami". Monotonność tego miejsca mogła się często wydawać przygnębiająca i nudząca. I taka była. To z tego powodu wiele czasu przesiadywał na molo. Mimo tego, że jezioro też się nie zmieniało, to przyciągało Max'a do siebie. Jakoś go zauroczyło.
        Ludzie także wydawali się kopiami samego siebie. Ciężko było znaleźć osobę z wyjątkowym charakterem, która wyróżniałaby się wśród innych jak pijący mleko w barze.
        Max zaczął się już zbliżać do domu Rick'a. Stanął przed drzwiami, zapukał. Po chwili się otworzyły. Za nimi stała Milan, młodsza siostra Rick'a. Miała około piętnastu lat, wzrostem nie wyróżniała się wśród rówieśniczek. Nosiła granatową sukienkę z falbankami. Jej długie kręcone blond włosy sięgały jej łopatek.
        Zabij ją!
        - Zamknij się!
        - Nawet jeszcze nic nie powiedziałam, kretynie - odparła oburzona.
        - Przepraszam, - lekko się zaczerwienił - to nie było do ciebie.
        Idiota! Co ty robisz? Zastanów się, co mówisz, skarał się w myślach.
        -Nikogo tu nie widzę poza nami, ale dobra, udam, że nie słyszałam.
        Odetchnął z ulgą.
        - Zatem zacznijmy od nowa. Witam, jest Rick w domu?
        - Tak, a co miałby robić. Głupek tylko siedzi przy książkach.
        Rick miał bzika na punkcie książek. Rzadko kiedy któraś trafiała do Oldtown, ale jak już trafiała, to wpierw w jego ręce. Max nigdy nie pytał go, jak to robi i uznał, że tak pozostanie. Znów, lepiej żyć w niewiedzy, tak jest wygodniej.
        -Max przyszedł? - Rozległ się odgłos ze środka. - Wpuść go!
        Milan gestem zaprosiła Max'a. Ten zaś szybkim krokiem wszedł do pokoju Rick'a potykając się o coś, co mogło być równie dobrze encyklopedią, jak i pustakiem. Max po zastanowieniu wykluczył drugą możliwość.
        - Witam cię w moich skromnych progach - rzekł Rick uśmiechając się lewą częścią ust. Miał to w nawyku.
        Pierwsza rzeczą, która rzucała się w oczy w tym pomieszczeniu była biblioteczka ze zawartością, którą z pewnością było można się pochwalić. W Oldtown najpewniej nikt nie miał takiej prywatnej kolekcji makulatury jak on. Istny ekolog. On sam siedział przed biurkiem ubrany w dzienną koszulę z kolejną książką w delikatnej ręce, której tytuł głosił "Podstawy górnictwa".
        Max nie miał pojęcia po jaką cholerę ją miał. Aż tak było mu śpieszno pod ziemię?
        Jest sam, lepszej okazji nie będzie…
        Max wstrząsnął głową, jakby chciał pozbyć się natrętnego komara.
        - Co ci się stało w rękę? Znowu się opiłeś? Kogo, albo raczej powinienem powiedzieć, co tym razem uderzyłeś? - Rzekł powstrzymując się od śmiechu, ale wciąż utrzymując swój irytujący uśmieszek.
        Z jakiegoś powodu Max poczuł, że dzisiaj raczej nie będzie miał poprawionego humoru. Zdziwiło go, że do swojego przyjaciela odczuwa…
        Nienawiść?
        - Widzę, że nie muszę niczego mówić - odparł wymuszając uśmiech. - Widzę nowy nabytek - mówił dalej spoglądając na książkę w ręku Rick'a.
        - Jaki nowy? Mam ją od roku, nie pamiętasz jak ci się nią chwaliłem?
        "Jedyna rzecz, którą umiesz robić. Gdybyś chociaż miał czym się chwalić." Taka myśl przeszła Max'owi przez głowę.
        - Taaa. Aż tak długo się motywowałeś, żeby ją przeczytać?
        - Po prostu czekała na swoja kolej - odparł.
        Rozmowa ucichła i poczucie niezręczności utrzymywało się w pomieszczeniu. Sytuację tę porównać można do pokoju wypełniającego się tlenkiem węgla, lecz nikt nie chciał otworzyć wyjścia, czy to okna, czy drzwi, gdyż można było się poparzyć dotykając rozgrzaną przez pożar do czerwoności klamkę. Nikt w tym pokoju nie był na tyle odważny, aby wykonać kolejny krok. Lecz trującego gazu wciąż przybywało i ktoś musiał wykonać ruch.
        - Doskwiera ci to, prawda? - Powiedział Rick przerywając duszącą ciszę.
        -Hmm?
        -Dobrze wiem, że spędziłeś z nią wiele czasu, Max. Ale tak musiało się stać.
        Maxim poczuł się jakby dostał w twarz.
        Jak długo będziesz się powstrzymywał?
        - Że co, proszę?
        - Zrobiła zły krok, Max. To była jej decyzja, a teraz jej nie ma. Była głupia.
        Wiem, że tego chcesz.
        Potwory. Jak tak można? Z drugiej strony pewnie inni czuli się podobnie do mnie, kiedy ich bliski umierał na egzekucji.
        Nie.
        To było gorsze, nikt nie musiał jeszcze patrzeć na taki horror. I nikogo to nie ruszyło? Jak tak można?
        - Byłeś tam chociaż? Do kurwy nędzy! Przecież to nie było ludzie! Nie… Teraz, jak sobie o tym pomyślę, ona miała rację. Nic w tej jebanej dziurze nie jest ludzkie. To jest jakiś żart. Nie, horror! A wczorajszy dzień to najlepszy dowód jaki można znaleźć na powiedzenie tego twierdzenia. Tylko cholerny kretyn może się z tym nie z godzić. - Max złapał Rick'a za ubiór tuż pod szyją i przybliżył go do siebie. - I ty, ty jebany łajdaku śmiesz mówić to swojemu przyjacielowi, że śmierć jego przyjaciółki była słuszna? Może dopowiesz, że była humanitarna? Czy ty masz mózg? Tyle książek czytasz, a inteligencji w tej twojej łepetynie tyle co szczęścia w piekle! I ty śmiesz nazywać się człowiekiem!? Ludzi takich jak ty należy… - Max puścił Rick'a zdając sobie sprawę z tego, co wypowiedział. Przestraszył się samego siebie i postanowił stąd odejść - Wiesz, ja chyba sobie pójdę. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, o których zapomniałem. Ojciec mnie zamęczy jeśli ich nie zrobię - co oczywiście było kłamstwem, bo nie miał dziś żadnych zadań do zrobienia. Max miał przywilej, jako syn Kapłana. I nie musiał robić tyle co inni, lecz mimo to często pracował na równi z normą. Czuł, że urażało to jego dumę bycia mężczyzną.
        - W takim razie zobaczymy się później.
        Max zwrócił się do drzwi, lecz Rick złapał go jeszcze za ramię.
        - Przemyśl to, co ci powiedziałem. Taka jest prawda, musisz się z tym pogodzić.
        Mężczyzna wyrwał się z uścisku przyjaciela i ruszył dalej. Udawał, że nie słyszał ostatnich słów. Ale…
        Jak długo możesz udawać?

***

        Dzień drugi.
        Max dokładnie czuł jak krew mu pulsuje. Ciepła krew.
        Nie miał ochoty wychodzić z pokoju. Czuł się źle. Pewność siebie z niego ulatywała niczym kropla po kropli. Zastanawiało go, ile jeszcze tej pewności pozostało w beczce zwanej Maxim'em. Dręczyły go słowa Levi: "Kiedy w końcu otworzyły oczy?"
        Obsydianowy pierścień pięknie błyszczał w blasku słońca wpadającego do pustego pokoju. Pustka ta uspokajała go. Dawała mu poczucie, że wiele go nie ogranicza.
        Nie, nie teraz. W tej chwili nicość go atakowała, lecz tą nicością była samotność. Niby miał przy sobie znajomych, mieszkańcy sami z siebie chętnie by mu we wszystkim pomogli. Taki mieli charakter, idealnie wyważony temperament, zawsze chętni do pomocy, dla utrzymania wspólnoty. Ale oni mu nie wystarczali, byli ślepi, bezrozumni.
        Zastanawiało go, skąd u niego taka nagła zmiana osobowości. Jeszcze niedawno uważał ich za bliskich. Byłem ślepy, czy może teraz jestem ślepcem. Co mam robić?
        Blokujesz się. Dobrze wiesz, czego chcesz i ja też dobrze to wiem. Znamy to, czego chcemy. Znamy tę żądzę.
        Głos udzielał się coraz częściej, ale to co martwiło Max'a to to, że coraz częściej się z nim zgadzał. Wydawał się mu prawidłowy. Zdawał sobie sprawę, że widzi ogień przed oczami, ogień, który go pociągał niczym wizja dobrej przyszłości.
        Usłyszał zgrzyt drzwi. Ojciec wrócił do domu. Nie widział go od dnia egzekucji. Zawsze tak było kiedy ginął na niej ktoś z miasteczka. Więcej roboty, pocieszanie rodziny i tym podobne. Nie było to aż tak trudne, w końcu ludzie uważali to za prawidłowe, właściwe.
        Do cholery! Ojciec wrócił?! Gdzie jest ta szmata?
        Szybko pochwycił bandaże i zawinął sobie na dłoń z pierścieniem.
        Za szybko.
        Kapłan wszedł do pokoju Max'a, aby go powitać. Zależało mu na nim. Był jedyną rzeczą, która mu została. Matki już nie było, co było łatwo widoczne przez kurz zbierający się na meblach i, w ogóle, wszędzie. Strasznie go uderzyło to, że musiał przeprowadzić na niej egzekucję. Max nie miał przyjemności jej poznać. Był za młody, kiedy jeszcze żyła, żeby ją pamiętać, choć często czuł, że jest przy nim, nie umarła. Miał nadzieję, na taką więź, choć zdawał sobie sprawę, że jest to nie możliwe.
        - Witam cię, synu.
        Jak zawsze był ubrany w białą szatę z długimi rękawami, wystarczająco długimi, aby ukryć rękę z pierścieniem, który teraz miał Max. Była tylko jedna wyraźna różnica w nim od ostatniego widzenia, no może poza tym, że nie był cały we krwi. Jego włosy na głowie, były malutkie, ale wystarczająco długie, aby były widoczne. Maxim pierwszy raz mógł zobaczyć jego czarne włosy. Zawsze się pilnował i golił regularnie. Jego czaszka zawsze błyszczała jak psie jaja wiosną. Teraz jednak tak nie było. Musiał być czymś zajęty.
        Max poczuł ciarki przechodzące mu po plecach. Czuł presję przy ojcu, czuł jego obecność, jakby w niego wnikał.
        -  Dawno cię nie było, tato.
        - Mam nadzieję, że nie tęskniłeś. Coś się zmieniło od tego czasu? Widzę bandaż na twej dłoni. Coś nie tak?
        - Wypadek przy pracy. Zdarza się najlepszym.
        - Tak… zdarza się… - odparł z zamyśleniem.
        Zagrożenie, zdecydowanie mnie podejrzewa, mam przerąbane. Egzekucja jak nic. To jest pewne. Już po mnie. Za mniejsze rzeczy zabijano. Okradzenie Kapłana. Świetnie…
        Ojciec przeszedł przez pokój rozmasowując sobie dłonie.
        Max starał się nie spoglądać na nie. Skoro i tak jest źle, po co jeszcze bardziej okazywać to, że coś wiem. Jeszcze nic nie wspomniał o pierścieniu. Najwyraźniej mi nie ufa.
        - Powinieneś zrobić pranie, krwi łatwo się nie zmywa.
        Levi.
        Ciekawe, jak tobie zmywało się jej krew…
        - Przepraszam, ojcze. Zajmę się tym. - Co to za scenka? Przynajmniej jakoś się stąd wyrwę.
        Kapłan rozejrzał się po pokoju, po czym wyszedł.
        Ciekawe, nawet głos się zamknął przy nim. Jakby nie chciał-
        Zabić? Chłopcze, na niego przyjdzie czas prędzej, niż sobie wyobrażasz.
        Pięknie, jeszcze on. To było jasne, że Max'a interesowało czy to był faktycznie Wyższy, ale wciąż przerażenie górowało, gdy próbował to stwierdzić. Bał się prawdy. Dlaczego on?

***

        Poszedł nad jezioro. Musiał się trzymać z dala od Ojca, od wszystkich. Tylko tak czuł się bezpiecznie. Mimo to cisza zaczynała doprowadzać go do tracenia zmysłów. Stara definicja ciszy już dla Max'a nie istniała. Pojawiały się wizję przed oczyma i kobiecy krzyk.
        - Dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego mnie nie uratowałeś? Byłeś moją opoką.
        Max był wbity w kolec krzyża, jego kończyny były związane.
        - Teraz to ty jesteś tutaj. Dygoczesz.
        Levi zrobiła ku niemu kilka kroków. Dwoma palcami dotknęła jego czoła, nie musiała nawet wbijać swoich paznokci w jego skórę, wystarczało to, że nastąpił dotyk, a skóra zaczęła się rozstępować, aż popłynęła krew. Zjechała nimi na wysokość oka, przez moment trzymając swą dłoń na tej wysokości dopóki czerwień nie przepłynęła przez oczodół. Wtedy wepchnęła palce w orbitę. Pochwyciła oko niczym piłeczkę i wyrwała. Ból przeszył Max'a. Krew wystrzeliła plamiąc twarz Levi. Ta na to nie zważała.
        - Nie chciałeś ich otworzyć. Nie spojrzałeś na prawdę. Stałeś i patrzyłeś w pustkę - mówiła spoglądając wpierw na wyrwane przed chwilą oko, a potem przeniosła swój wzrok na dłonie Max'a, które delikatnie uniosła, przy czym znów skóra nie mogła znieść ciężaru jej drobnych dłoni - pękała.
        Zaczęła łamać mu palce. Chyba się przy tym delektowała. Lecz z perspektywy Max'a miała ona taki przywilej, w końcu nic nie zrobił, czuł, że jest w stanie przeżyć to samo co ona, jeśli tylko dzięki temu dostanie od niej upragnione przez maxim'a wybaczenie.
        - Będziesz dalej patrzył i stał? Chcesz kompletnie oślepnąć? - Szeptała mu do ucha.
        Panika ogarnęła Max'a. Pomimo pogodzenia się z losem, pozostałym okiem patrzył na boki myśląc o desce ratunku, drodze ucieczki.
        - Musisz wybrać. Chcesz być taki jak oni, czy być czymś lepszym? Chcesz być jak Rick, który powiedział, że na to zasłużyłam? Jak twój ojciec, który złapał niewinną kobietę z zamiarem tortur? Musi nadejść dzień sądu. Sprawiedliwość na szyjach ludzi przygniecie ich do ziemi. Ich aureolę upadną im na szyję i zaczną się powoli zacieśniać powodując klarowną zamartwicę.
        Pogładziła jego policzek i pocałowała w usta.
        Max zdał sobie sprawę, że nie jest już na krzyżu. Jego ból przeminął, rany się zagoiły, miał dwoje oczu, a złamania zniknęły bez śladu. W tej chwili zerknął na boki, nie obracał głowy. Zdał sobie sprawę, że znów jest w pustce. Śnieżnobiałej pustce.
        - Bądź tą sprawiedliwością. Bądź sędzią. Wszyscy ludzie są tacy sami. Zaprowadź porządek i uczyń ten świat czystym.
        W tym momencie mężczyzna powrócił do barbarzyńskiego świata.
        Maxim wpatrywał się w wschodzące słońce. Jego wszystkie żyły stały się widoczne. Czuł jak szybko pulsowała mu krew. Zaczął odczuwać, że pragnie jej więcej.
        Nadal będziesz się wstrzymywał?
        Zacisnął dłonie w pięści.
        - Sprawmy, aby ten świat nabrał koloru.
        Głos zaśmiał się.
        Hoduj swoją nienawiść. Pozwól jej rosnąć. Pozwól jej w ciebie wejść, płynąć przez twoje żyły. Niech ona będzie twoim paliwem.
        Dał upust złości i reszcie uczuć go przepełniających. Poczuł się bosko. Czuł jak energia go przenika, że może zrobić wszystko. Wiedział czego chce. Żądza krwi. To o tym zaczął myśleć. Tego pragnął. Doszło do niego, że trzyma coś w dłoniach. Nie było to obce. Raczej, jakby było zawsze z nim, jak organ.
        - Czas wyplenić szczury.

Ostatnio edytowany przez Ncastl (2019-05-16 20:53:26)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
bolek-i-key-poza-sm - m39 - dragons-life - itharuteam - stopteam