Ofiara

Nigdzie się nie pisze tak dobrze jak do szuflady.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2017-04-26 23:59:03

Ncastl
Administrator
Dołączył: 2017-04-25
Liczba postów: 22
Windows 7Chrome 57.0.2987.133

Rozdział 1 - Ce que je ne sais pas ne m'irrite pas

Krew jest płynna.
Jakże nie ma być przelewana?




Rozdział 1 - Ce que je ne sais pas ne m'irrite pas



        Oldtown nie było wielkim miastem. Liczyło około tysiąca mieszkańców. Budynki były drewniane, podobne i stały blisko siebie. "Idealne miejsce na pożar" - chciałoby się rzec. Centrum miasta się wyróżniało, bowiem był tam brukowany Plac Zbawienia - obszar ten był niezwykle ważny dla zamieszkałej tutaj sekty.
        Miejsce to uchodziło za spokojne. Lecz nikt nie mógł tego tak naprawdę potwierdzić. Miasteczko bowiem było okrążone murem, oczywiście także z drewna, a jedynym łącznikiem między światem zewnętrznym a wewnętrznym było jezioro.
        Mieszkańcy byli pobożnymi ludźmi wierzącymi w Wyższych, którzy dawali im nadzieję na zbawienie i wieczne szczęście oraz inne zabawne poniekąd określenia, które łatwo są wyłapywane przez ludzkość, która straciła nadzieje na uzyskanie szczęśliwego życia w normalny sposób, poza murami tego niby-miasteczka.

***

        Maxim i Levi siedzieli na molo. Nogi zwisały im na tyle, że gdyby nie nosili butów mogliby dotykać powierzchni wody koniuszkami palców. Ich postury odbijane były od powierzchni tutejszej, spokojnej wody.
        - Nie widzisz w tym niczego dziwnego? - Powiedziała dziewczyna obracając swoją głowę w stronę chłopaka. Jej blond włosy sięgające do pasa lekko powiewały na wietrze.
        - Zbytnio się przejmujesz.
        - Ale to wręcz krzyczy do nas jakie jest podejrzane. To miejsce, to jezioro, to jedyny punkt łączący nas ze światem. W dodatku przebywanie tu jest zakazane.
        - A jednak tu jesteśmy i nic się nie dzieje - odparł z uśmiechem.
        Levi prychnęła nosem.
        - Słuchaj. To z tego miejsca dostajemy dostawy stamtąd. Oczywiste jest, że nie każdy człowiek może tu przebywać z powodu, że dostawy te nie są regularne i punktualne. Kapłan ma prawo nie ufać nam wszystkim w stu procentach i ma prawo, w końcu on je stanowi, wysyłać tylko najbardziej zaufane osoby do ich odbierania - odpowiedział Maxim. Był dość chudy, ale nie niedożywiony. Jego czarne włosy prawie dotykały mu ramion.
        Nastąpiła cisza. Oboje byli wpatrzeni w dal, w horyzont. Ich oczy przypominały oczy marzyciela. Błyszczące i nieobecne.
        - Zawsze byłaś taką… - zamyślił się. Wiedział, że zaczął wypowiedź i musi ją dokończyć. Nie chciał jednak urazić kobiety - paranoiczką. - Dodał w końcu, gdy uznał, że nie znajdzie już lepszego słowa. Żałował tego określenia. W takich momentach nienawidził siebie z całych sił.
        - Nie bądź ślepy. A egzekucje?
        To była ta poplamiona strona medalu ich religii. Regularnie, co tydzień ktoś zostawał ofiarą dla Wyższych, którzy mieli docenić dar ułatwiając życie na ziemi. Z jakiegoś powodu czynność ta została przyjęta przez wspólnotę dawno temu i stała się tradycją grupy.
        - Nie możesz jednak powiedzieć, że ofiary, a raczej podarunki sobie nie zasłużyły na śmierć. Każda z nich była złoczyńcą bądź intruzem. Dobrze o tym wiesz.
        "Podarunki" nie ma to jak zmiękczyć "ofiarę" na tyle, aby nazwać ją "podarunkiem".  Pewnie był to jeden z czynników powodujących, że tradycja została łatwiej zaakceptowana przez ogół.
        - Ale tego jest za wiele! - podniosła głos. Pogawędka zbliżała się do końca i znów będzie zakończona kłótnią. Świetnie, po prostu świetnie, pomyślał z ironią.
        - Zawsze znajdzie się czarna owca - odparł ciszej z lekką nutą irytacji w głosie. Zdał sobie sprawę z błędu jej wykorzystania w tej chwili. Pomyślał, że musi się zamknąć zanim pogorszy sytuację.
        Milczeli kolejną chwilę spoglądając na krajobraz ich otaczający. Słońce i chmury idealnie odbijały się w błękitnej wodzie. To był piękny dzień. Szkoda było go tak niszczyć.
        - Nigdy nie otworzysz swoich oczu, prawda? - Spytała z rezygnacją. Wyraźnie pragnęła nie być samotna w swoich poglądach.
        Mężczyzna zachichotał.
        - Dorośnij, nie jesteśmy już dziećmi. Choć przyznam, że fajnie by było gdybyśmy nimi byli.  Ale mamy dwadzieścia lat. A to jest prawdziwy świat.
        Levi gwałtownie wstała. Jej twarz lekko się zaczerwieniła i uroczo zgrywała się z jej bordową suknią. Pomaszerowała do domu.
        -Mogłabyś się chociaż pożegnać - powiedział wstając. Na jego twarzy widniał krzywy grymas zniesmaczenia… sobą.
        Ona tylko powiedziała coś pod nosem tak, że Max nie mógł tego słyszeć. Mimo to uznał to za pożegnanie.
        W takim razie czas wracać, pomyślał.

***

        Maxim wszedł do domu. Jak wszystko w tym miejscu, był zbudowany z drewna. W środku na półkach spoczywały figurki mające na celu odzwierciedlać Wyższych. Przypominały ludzi. Otaczał je kurz, nikt nie miał czasu, ani chęci go posprzątać.  Obecność figurek była jasno uzasadniona. Ojcem Max'a był sam Kapłan, więc jak miałoby być inaczej.
        Mieszkanie zazwyczaj pozostawiano bez swoich domowników. Jako jedno z nielicznych było zamykane na klucz, mimo powszechnego zaufania społeczności Oldtown. Dziś jednak był otwarty.
        Wszedł do swojego pokoju. Zawsze był pusty, pozbawiony jakichkolwiek mebli. Tylko na środku leżał materac, jedyna rzecz, której potrzebował w swojej jaskini. Lubił przestrzeń, lepiej mu się w niej myślało i łatwiej koncentrowało, gdy miał tyle wolnego miejsca. Mówił sobie, że meble go tylko ograniczały. Jednakże był to tylko i wyłącznie jeden ze zwyczajów Maxim'a, który wyróżniał się spośród reszty tym jak inaczej często podchodził do spraw codziennych czy rozwiązań myślowych.
        Swoje ciuchy rzucał w róg. Nie specjalnie go obchodziło, czy się pogniotą, czy nie. Jednak nie było tam typowej sterty ubrań. Pomimo tego, że reszta domu była zaniedbana, to pokój Max'a był wysprzątany. Prał regularnie, a poprzez skrupulatne czyszczenie ciężko było zauważyć choć trochę kurzu w jego lokum.
        W pokoju stała osoba wpatrzona w okno. Była ona wysoka i umięśniona. Jej goła czaszka odbijała światło. Widoczne na niej były pulsujące żyły. Osoba ta nosiła szatę oznaczającą czystość i prawość - kolejne chwytliwe słowa zbyt często używane przez osoby chcące manipulować masą.
        - Znów z nią rozmawiałeś nad jeziorem? - Powiedział ojciec Maxim'a z pretensją w głosie. - Kobiety zawrócą ci w głowie, wszystkie bez wyjątku.
        Maxim nie pamiętał swojej matki. Kilka lat po jego narodzinach została podarowana Wyższym przez jego ojca. Wolał nie wiedzieć dlaczego. Ta informacja mu z pewnością wystarczała. Kapłan, być może, też nie raczyłby odpowiedzieć. Dotyczyło to w końcu jego żony. Czasem, po prostu lepiej nie wiedzieć.
        - Wiem dobrze, jakie ma poglądy i jak nas widzi. Ona jest inna, nienormalna, nieprawidłowa, a w szczególności niereformowalna.
        - Ale na pewno nie jest groźna, ojcze. Jest tylko lekką paranoiczką i tyle - w tym momencie znów zawstydził się użycia tego słowa, a nawet zezłościł się na siebie, przez co postanowił ugryźć się w język zębami trzonowymi z prawej strony.
        - Nigdy nie masz pewności, synu. Ludzie potrafią zaskakiwać. - Gestykulował przy tym wymachując wskazującym palcem na boki, wyglądającym zupełnie jak obrócone wahadło.
        Dzięki temu było można zauważyć obsydianowy pierścień na jego serdecznym palcu prawej ręki. Był to pierścień ślubny. Nie często był widziany, gdyż Kapłan miał na tyle długie rękawy, że zakrywały mu dłonie. Być może wstydził się swojej żony i tego, że wciąż czuje coś do niej, jeśli którykolwiek, w ogóle, coś czuł.
        - Tak, tak. Nie zdziwię się, jak jutro to ją będę ofiarą.
        Na twarzy ojca widział, jak to co powiedział nie przypadło mu do gustu. Po pierwsze nie było w zwyczaju żartować sobie na takie tematy, choć mieszkańcy często to robili. Po drugie powiedział to w zbyt agresywnym tonie, który wymagał żart. W ogóle nie podeszło to w smak Kapłana.
        Jednakże moment później uśmiechnął się do syna.
        - Tak, nie zdziw się.
        Ludzie dokładnie w ten sposób odpowiadali na tę kwestię, lecz w ustach Kapłana wypowiadane słowa były hipnotyzujące, interesujące, ale i skazujące na niepewność. Czasem wydawało się, że wiedział za wiele.
        Max postanowił nie brać tego do siebie. Kontynuowanie tego tematu uznał  za niebezpieczne. Nie chciał też doprowadzić do kolejnej kłótni. Starczy ich na dzisiaj. Postanowił, że resztę tego dnia spędzi na spokojnej rozmowie przy kolacji.
        Należało się trochę odpokutować słuchając nudnych opowieści i ostrzeżeń ojca. Oraz nie można zapomnieć o jego radach życiowych, które Max traktował za bezużyteczne.

***

        Robiło się coraz ciemniej.
        - To ja już lepiej pójdę spać.
        - Nie waż się zapomnieć o modlitwie. Wiem jaką masz do tego skłonność, ale powiadam ci, kiedyś za to dostaniesz nauczkę, jeśli się nie oduczysz tego złego nawyku.
        Max wszedł znów do swego pokoju, stanął przed oknem i zgodnie z poleceniem zaczął modlitwę.
        Modlitwę tę wykonywało się na stojąco. W myślach lub na głos miało się odmawiać różne formułki dziękczynne i tym podobne.
        Max nie był w tym najlepszy. Łatwo odpływał wpatrując się w gwiazdy. Zawsze je doceniał. Pragnął ich dotknąć, poczuć coś tak odległego i pięknego. Dawały mu pewności siebie i pragnienie do życia. Życie pod kloszem nie było przyjemnością dla Max'a.
        Lecz to nie tak, że Max nie wierzył. Był strasznie pobożną osobą. Wychował go tak sam Kapłan i takim był człowiekiem, musiał być kimś, kto nie urazi dobrego obrazu swojego ojca.
        Gdy w końcu powrócił myślami na ziemię, skarał się w myślach, zdjął ubranie i położył się na swoim niezbyt wygodnym materacu.
        Spojrzał ostatni raz na "białe klejnoty" na niebie, które było tej nocy wyjątkowo czyste.
        Zapowiada się dobry dzień, pomyślał i zamknął oczy całkowicie oddając się we władanie snu.

***

        - Uważaj na siebie…
        Max znalazł się w nieskończonej pustce. Wszystko co go otaczało, a raczej nicość wydawała się świecić z mocą wystarczającą, aby zmusić człowieka do zmrużenia oczu.
        Lubił takie sny. Za każdym razem, gdy coś takiego mu się przyśniło miał pewność, że tej nocy nie będzie go dręczył żaden koszmar będący przyczyną jego częstej bezsenności i ogromnych potów z powodu przerażenia oraz braku poczucia bezpieczeństwa.
        - Nie boisz się? - Odezwał się znów łagodny kobiecy głos. Doprowadzał go do spokoju i relaksu. Czuł jakby mógł mu w pełni zaufać, bo nigdy go nie zdradzi. Przenigdy…
        - Wszystko jest przecież w porządku - odparł. - Żyję i czuję się świetnie. Czego więcej trzeba?
        Zawsze chciał zobaczyć istotę, z którą rozmawia we śnie, lecz nawet gdy mógł się przełamać i otworzyć oczy okazywało się, że jest sam. Próbował wystarczającą ilość razy, aby zrezygnować ze starań.
        - Zachowujesz wyjątkowo wiele spokoju, ale wiem, że to maska, wiem, co cię gryzie, Max.
        Czuł jak ciepły głos zaczął przenikać przez jego ciało.
        - Nadejdzie czas, że będziesz musiał to zrobić.
        - Nie prawda, raczej wiem o sobie więcej niż ktokolwiek inny - rzekł z świadomością jak bardzo kłamie.
        - Nie staraj się ukrywać w ten sposób. Nadejdzie czas.
        - Czas na co?
        - Do działania…
        - Jakiego działania? - Przerwał jej. - Przecież mówiłem, że nie ma niczego złego.
        - …i otwarcia oczu na świat - dokończyła nieznana postać.
        Poczuł zimno wspinające się po jego ciele i od razu pomyślał o…
        - Mówisz jak ona. Co ci się stało? Zwykle nie mówiłaś takich rzeczy. Byłaś głosem rozsądku. Nasze rozmowy były… normalne. Zwykle. Naturalne. Prawdziwe.
        Nastąpiła cisza oddająca nić niepewności. Jakże Max ich nienawidził.
        - Możesz uratować więcej niż myślisz, masz moc aby to zmienić. Wystarczy otworzyć oczy i działać.
        - Uderzyłaś się w głowę czy co? Jaka moc? Jaja sobie robisz ze mnie? - Wziął głęboki oddech. - Masz coś ważnego do powiedzenia, to mów - wypuścił z siebie powietrze tak, jakby chciał powiedzieć coś więcej. Coś innego.
        - Blokujesz się.
        Nacisk na oczy się zmniejszył, a poczucie bezpieczeństwa, jakie powodował głos, zaczęło go opuszczać.
        - Nie odchodź!
        Nastała ciemność. Straszna i nieprzenikniona. Nieznana i niebezpieczna.
        To był pierwszy raz, gdy coś takiego się stało. Te sny zawsze były gwarancją, że będzie spał spokojnie. Najwyraźniej nie tym razem.
        Uderzenie.
        Max upadł na ziemię czując, że coś go znów opuszcza. Bez czego nie mógł żyć. Zaczęła go ogarniać panika, lecz po zaledwie dziesięciu sekundach, a przynajmniej tak mu się wydawało, zaczął powracać do siebie.
        - Co to miało być?
        Nie wiedział co ma robić.
        Jego sen pozostał już tak do końca. W męczącej nicości, a co najgorsze sam, bez myśli o ratunku, wyciągnięcia go stąd. Z drugiej strony może to lepsze niż koszmar, pomyślał.
        Ale czy na pewno?
        Czy na pewno wszystko w porządku?
        Pozostając w pustce myślał nad słowami istoty i Levi. Dopóki jeszcze mógł.

***

        Odgłosy ludzi domagających się sprawiedliwości roznosiły się po mieście. To one wyciągnęły ze snu Maxim'a tego ranka. Był już do tego przyzwyczajony. Odgłosy te były dla niego niczym budzik. Wszystko było już wiadomo. Nadszedł czas na podarunek.
        Maxim pośpiesznie założył swoje czarne spodnie i biała koszulę. Ubrał buty nie wiążąc przy tym sznurówek. Wepchnął je do środka obuwia. Nie ma co tracić czasu. Nie chciał się spóźnić na spektakl. Przez chwilę pomyślał, że luźne buty mogą go spowolnić, ale nie zmienił już swojej decyzji.
        Egzekucje miały swoją pozytywną reputację. Ludzie wręcz na nie wyczekiwali. Kto nie chciał zobaczyć twarzy intruza lub zdrajcy, który nosił maskę przyjaciela i sabotował grupę doprowadzając do jej zniszczenia.
        Skierowanie nienawiści pomagało zjednoczyć ludność.
        Jakże to żałosne, ale jednak ludzkie…
        Max biegł na Plac Zbawienia. To tam podarowywano ofiary Wyższym. Plac ten znajdował się zaledwie trzysta metrów od jego domu.
        Chłopak z racji swojej budowy ciała łatwo przeciskał się przez tłum. Nawet, gdy musiał kogoś potraktować łokciem, ludzie nie zwracali na niego swojej uwagi. Dzisiejszy podarunek był najważniejszy. To dar dla Wyższych. Część ich religii. Ich modlitwa.
        Po minucie lub dwóch nareszcie przedarł się do pierwszego rzędu. Tuż przed platformą.
        Na niej stał Kapłan ubrany w czerwoną szatę ofiarną. Miała długie rękawy jak każda jego szata. Wyróżniał ją złoty, naszywany wzór ukazujący wspinający się bluszcz.
        Po lewej stronie ojca Max'a stała klatka zakryta żółtą tkaniną. Obsypana była płatkami czerwonych róż.
        Kobieta.
        - Wybrańcy! - Przemówił unosząc swoje dłonie w górę. - Tej nocy dokonaliśmy kolejny krok do utrzymania stabilności naszej grupy. Złapano osobę próbującą dostać się do naszego spichlerza z zamiarem otrucia nas wszystkich. Na szczęście nasza Gwardia utrzymuje swoje obowiązki i złapała złoczyńcę!
        Rozniosły się okrzyki. Mężczyzna gwałtownym ruchem zrzucił tkaninę z klatki.
        Podekscytowanie i chęć mordu ogarnęła grupę. Dla tych ludzi to była sprawiedliwość, słuszna droga. Ale skąd mieli wiedzieć?
        Chłopak też to czuł…

***

        Znacie to uczucie? Uczucie świadczące, że nie można się już wycofać? Brak wyboru? Decyzje zapadnięte z góry, a ty nic nie możesz z tym zrobić? Tylko się podporządkować? Żadnego "planu B", jeśli był w ogóle "plan A"? Gdy wiesz jak bardzo masz przerąbane i musisz przyjąć na siebie ten ból, te cierpienia?
        Nie sądzę…

***

        …dopóty nie zauważył twarzy dziewczyny.
        Nie, pomyślał. Nie był w stanie nic powiedzieć.
        "Tak, nie zdziw się."
        Kapłan powoli podszedł do Levi. Wydawała się wycieńczona, jej suknia była potargana. Nie miała już tego marzycielskiego wzroku i woli do życia. Teraz jej wzrok był martwy, pusty i pozbawiony koloru. Co prawda, dziwne by było gdyby go teraz miała. Wyciągnął ją z klatki i rzucił na platformę. "Dlaczego postępuje inaczej?" - pomyślał Max.
        Trzask.
        Dźwięk łamanej kości był słyszalny wystarczająco dobrze. Ręką złamana otwarcie w okolicach lewego łokcia. Krew zaczynała wypływać jakby szukała ratunku. A jej krzyk, jej donośny krzyk…
        Max poczuł jak coś spływa mu po twarzy, coś ciepłego, rozgrzewające jego tkanki skóry na twarzy, gdy substancja ta z pomocą siły grawitacji kierowała się ku dołowi.. Nie wiedział czy to łza, czy krew. Najpewniej była to mieszanka obu. Przerażony stał w miejscu jak słup soli. A to był dopiero początek.
        Kto mógł się spodziewać, że dzisiaj będzie tak inaczej? Tak okrutnie?
        - Ukarzmy winnych i oddajmy ich opiece Wyższych. Dla naszego zbawienia, dla Kropli Nadziei.
        Kapłan znów podszedł do dziewczyny. Szybkim ruchem wbił pięść w jej usta usuwając część jej uzębienia, a zarazem pozostawiając na swojej dłoni rany po tym akcie okrucieństwa. Złapał i pociągnął za jej język. Druga ręka w tym czasie powędrowała do kieszeni, z której wyciągnęła nóż. Jedynym ruchem go odciął, jakby to była zwykłą czynność, którą się wykonuje od czasu do czasu. Zachował się, jakby nie było to niczym złym. W końcu to ona jest tym złym. To ona zgrzeszyła, czyż nie?
        Odcięcie języka było tutaj pewnego rodzaju symbolem. Nie ma po co wsłuchiwać się w błagania osoby, która na to nie zasługuje. Znaczyło to równocześnie: "Tak szybko z tobą nie skończymy".
        Trzymał w ręku pozostałość jej ciała po czym wyrzucił ją ku publiczności. Z ust Levi lał się wodospad krwi, a ona sama donośnie krzyczała. Z oczu spływały jej łzy mieszające się z brudem i krwią. Jej wyraz twarzy był przerażający, strasznie wykrzywiony z powodu przeszywającego ją bólu.
        Maxim wpatrywał się w przedstawienie. Jego serce przestało bić. Cały się pocił, nie mógł uciekać, musiał patrzeć do końca na rytuał zarówno ze względów religijnych, jak i dla niej samej. Słabość nie jest tolerowana.
        Levi leżała we własnej krwi. Osoba przynależna do Gwardii weszła na platformę, trzymała obcęgi i sznur. Drugi strażnik wniósł krzyż i wstawił go do specjalnie przygotowanego otworu. Na samym środku krzyż miał wbity kolec.
        Kapłan znów pochwycił dziewczynę i przycisnął ją do krzyża. Stalowy kolec przebił się przez jej plecy na wylot. Wystawał w okolicy końca mostka. Temu czynowi towarzyszył kolejny krzyk kobiety, która podniosła swoją twarz ku niebiosom tak, jak gdyby wołała: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił!?".
        Zwykle osoba poddana takim torturom dawno temu zemdlałaby z bólu. Levi jednak nadal krzyczała, z każdą kolejną sekundą coraz ciszej. Traciła pozostałości swoich sił, ale wciąż przytomna. Max zdał sobie sprawę, że musieli ją potraktować środkami pomagającymi zachować przytomność i najpewniej, co za tym szło, wzmacniające odczucia osoby, która zażyła narkotyk. Zależało im, aby ofiara szybko nie odeszła.
        Związano jej ręce i nogi. Ojciec rozpoczął łamanie palców od czasu do czasu wyrywając jej paznokcie, niczym od niechcenia. Łamane po kolei, z brutalna gracją, zupełnie jakby były suchymi gałązkami, które były chwytane przez mężczyznę i łamane jeden za drugim. Raz załamanie otwarte, raz zamknięte. Raz kość wystawała, raz nie. Raz wypływała krew, raz nie. Gdy zakończył czynność wziął obcęgi i zaczął wyrywać jej palce, dopóki jej dłonie przestały wyglądać na ludzkie, ostatecznie wyglądały jakby Bóg tym razem się pomylił i zamiast zwykłych ludzkich dłoni doczepił dziwne łopatki, które w miejscach, w których miał być palce były szarpane i cięte rany, które nie przestawały krwawić.  Kapłan był przy tym zaskakująco pewny siebie. Jego spokój przy tych czynnościach ukazywał wrażenie, jakby robił to od zawsze i dla dla dobra ludzkości. Dla Max'a w tym momencie był czymś ciężkim do precyzyjnego określenia. Był Panem Śmierci, osobą, którą nienawidził i uosobieniem wszelkiego zniszczenia.
        Trzask.
        Rozległo się wycie ofiary. Palce się skończyły i ojciec Max'a wziął się za żebra swojej ofiary. Jedno po drugim. W oczach Max'a było to już widoczne, jakby Kapłan rozkoszował się każdym pęknięciem kości. Jedna po drugiej. Jedna po drugiej. J e d n a  p o  d r u g i e j. Wnętrze klatki piersiowej stawało się widoczne wraz z organami. A on tak jakby nigdy nic. Jedna po drugiej…
        Krew pokrywała już całą platformę. Levi ledwo trzymała się życia. Mało kto byłby w stanie uwierzyć, że w ciele człowieka znajduje się tak ogromna ilość krwi. Kapłan widział, że czas to zakończyć.
        - Ku chwale Wyższych!
        Zagłębił swoją dłoń w otwartą klatkę piersiową kobiety i wyrwał jej serce kończąc jej męki. Biło przez kilka sekund w jego ręku. Gdy przestało Maxim poczuł, że odpływa. I nastąpił rozłam. Złamał go. Jego wiara nie miała już sensu. Pozostała mu już tylko piękna pustka.
        Jak długo będziesz się bał? Jak długo wytrzymasz z tym bólem?
        Głos był nie do opisania. Taki głos posiadała osoba, która utraciła swoją duszę dawno temu. Odbierał nadzieję i wszystkie pozytywne emocje. Dominujący i doprowadzający do lęku. Zarazem namawiający do zniszczenia. Innych i samego siebie.
        Ten kto go nie słyszał nie zrozumie, a słyszał go tylko on…
        Max wykrztusił z siebie ciche i smętne "Dlaczego?". Reszty dnia już nie pamiętał.

Ostatnio edytowany przez Ncastl (2019-07-12 11:13:58)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] claudebot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
wrathful-furios - dinozaury - pros - podkopalka - goldenrp