Ofiara

Nigdzie się nie pisze tak dobrze jak do szuflady.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-05-16 21:50:42

Ncastl
Administrator
Dołączył: 2017-04-25
Liczba postów: 22
WindowsChrome 74.0.3729.157

Rozdział 17 - Si tu veux la paix, prépare la guerre

Politycy mawiają, że
nie ma niepotrzebnych wojen.



Rozdział siedemnasty - Si tu veux la paix, prépare la guerre

        Dexchima - stolica Falas. Wielkie, silne miasto o mocnych budowach. Ludzie jak zawsze żyli w biegu. Nazwę miasta skracano z Dexchima, na proste Dexima, gdyż łatwiej się to wypowiadało. Zresztą, ludzie jak to ludzie… Wszystko skracają i ułatwiają, a potem nie ma powrotu.
        Błysk.
        Dwoje mężczyzn pojawiło z oślepiającego światła. Od razu szli pewnym, szybkim krokiem. Stojących na drodze nie zauważali. Parli naprzód drąc tłum na ich ścieżce.
        Oczy Cif’a nie były już zmęczone, ani nie miały tego wyjątkowo widocznego cienia pod oczami, które widniały przed eksplozją w Simekat. Teraz emanowała z nich męska pewność siebie, duma i chciwość, wszystkie jej rodzaje.
        Hammond nie szedł za Ciffer’em. Ramię w ramię parł do przodu. Tak oboje krok za krokiem zbliżali się do ich celu w tym mieście. Do Dorx, pałacu w którym przebywała aktualna “Królowa Północy”. Tak jak przewidzieli, całą północną część Wersu oddano w ręce Falki. Jasnowłosej kobiecie o złotych oczach.
        Dalsza część planu stała przed nimi otworem.
        W przeciwieństwie do całej “ich” podróży, gdzie ich ubiór ze sobą kontrastował, teraz zgodnie ze sobą trzymały się białe kolory, gdyż mieli oni na sobie płaszcze podobne, jeśli nie takie same, jak Anihilatorzy.
        Dzięki temu zaoszczędzili więcej czasu, a dzięki Hammond’owi zdobycie takowych strojów nie było trudne.
        Dochodząc do pałacu zaczęli spotykać ochronę chcącą ich zatrzymać, jednak Cif rzucał w nich kilkoma słowami w stylu “Wypierdalaj!”, “Nie ma na to czasu!”. Agresywna postawa nadawała powagi sytuacji, dając do zrozumienia jak poważna jest sprawa.
        Zniszczenie Simekat stało się ogromnym wstrząsem dla całego Wersu. Wiele rzeczy stanęło w miejscu. Panują ciągłe obrady. Obywatele pracują jak wcześniej, lecz czegoś takiego nie da się przed nimi ukryć. Gdzieniegdzie panują wybuchy paniki, ale są też miejsca, jak ta stolica, gdzie wszystko zostało postawione do pionu. Nakazano zachować spokój poniekąd dając im do zrozumienia, że jak oni zaczną”odpierdalać cyrk”, to wszystko pierdolnie i nic się już nie zrobi.
        Z początku plotki o zniknięciu osady, to jakiegoś miasta, zgłoszenia, następnie okazują się one fałszem. Dziwne raporty od Anihilatorów i innych pracowników, jak to wpierw widoczne były masowe zniszczenia, i ludobójstwa, a potem wszystko okazywało się być w całkowitym ładzie. Takie raporty, szczególnie zaczęły chwiać systemem.
        Wtedy pojawiło się zniszczenie Simekat. Przez pewien czas wszyscy mieli nadzieję, a raczej Arkadia, że wszystko znów się okaże pewnego rodzaju iluzją, lecz nie tym razem.
        Dwóch postawnych osobników zablokowało drogę bohaterom. Wtem Cif powołał się na wiadomości o szklanej epidemii. Na te słowa ulegli i dali przejść do sali pałacu Dorx.
        Pałace stolic wyglądają zupełnie tak samo. Hammond pewnie nazwałby to bezguściem, lecz prawda była taka, że były one stawiane w czasach niepewnych dla Wersu. Wtedy liczyło się tylko jedno. Działać albo koniec świata nadejdzie naprawdę.
        Wszystkie pałace były śnieżnobiałe. Wyglądały jak z marmuru, lecz nie na pewności co do materiału, z którego zostały zbudowane. Mimo licznych zdobień, zostały one dodane po pewnym czasie. Główna tematyką prowadzącą w tych miejscach była flora. To naturalizm grał tu główne skrzypce, tak więc na ścianach oraz kolumnach stawiano masę imitacji bluszczu, a filary starano się upodobnić do pni drzew. Nad głową miało się wiele miejsca, więc postanowiono pójść dalej z tym pomysłem. Od filarów zaczęły wystawać gałęzie, które wspinając się coraz to wyżej zaczynały się rozszerzać i “chwytać” sufit, tak aby zdawało się, że utrzymują niebo nad głowami osób przebywających w środku.
        Podłoga była wyłożona z granitu. Stąpając po nim w głównej sali rozchodziło się echo, co dawało fantastyczny, epicki efekt. Długi, podłużny stół oraz krzesła w tej chwili nie były tutaj obecne. Nie tym razem. Oddanie czwartej części Wersu musiało odbyć się oficjalnie i pomimo tak nagłych działań, wielu gości i tak musiało się tutaj zjawić jako świadkowie, które rozpowiedzą wszystko, co tu się wydarzyło na cały świat.
        Co prawda, oddanie tej ziemi osobie, która sprawowała rządy już nad Falas niewątpliwie nie było wygodne. Podjęcie takiej decyzji mogło się wydawać aktem desperacji. Jednak Falka była zaufaną i waleczną kobietą, była wzorcem dla społeczeństwa, więc po części dzięki temu posunięciu łatwiej było zapanować nad sytuacją.
        W końcu Cif oraz Hammond ujrzeli Falkę. Nosiła ona krótką, mleczną pelerynę z kapturem, muszkieterki, obcisłe rękawice. Na plecach nosiła kołczan, w tej chwili zamknięty.
        Odesłała ona ostatnie osoby z pałacu, rozmowa miała być prywatna.
        - Zacznijmy więc - powiedziała odwracając głowę w stronę mężczyzn.

***

        Kobieta miała złote oczy. Nie znając jej, a słysząc tylko jej opisy, można by pomyśleć, że jest tą z tych, które, a raczej z tych ludzi, którzy zwykłą się wywyższać, nawet jeśli tego nie zauważają, to zachowują się jak Arystokracja.
        Lecz nie ona.
        Nie.
        Ona była inna.
        Prostota bijąca z jej oczu mówiła sama za siebie. Przeżyła to, co każdy. Narodziła się. Zakochała. Przeżyła pierwsze rozczarowanie miłosne. Straciła swój pierwszy niewinny pocałunek. Świat obrócił się jej do góry nogami. Zyskała wszystko oraz wszystko straciła.
        Z pewnością była ona człowiekiem, który zasługiwał na miano człowieka.
        - Przepraszam, ale nie poczęstuję was ani kawą, ni herbatą, a na ciastka nawet nie liczcie.
        - Srogie czasy nastały najwyraźniej - zarechotał Cif.
        - Najwyraźniej, najwyraźniej. Nawet “królowa” w swoim “królestwie” na wiele sobie nie może pozwolić - powiedziała z łagodnym śmiechem, który z czasem stawał się coraz cichszy i, co ciekawe, cięższy, aż w końcu zaprzestał istnieć, jakby nigdy nie miał udziału w tej dziwnej, irracjonalnej rozmowie.
        Kobieta wzięła głęboki oddech, potem wyparła całe to powietrze z płuc. Cicho. Z ust ulatywała jej przy tym para wodna. Niewiele, ale wystarczająco, aby zjawisko mogło zostać zauważone przez rozmówców.
        - Chcąc, nie chcąc… Chyba powinniśmy przejść do rzeczy - zaczęła.
        Zwykle po tych słowach atmosfera staje się w pomieszczeniu gęstsza, a powietrze ściska gardło, słowa ulatują z ust w sposób przypominający próbę przejścia przez drut kolczasty, która targa ubranie, drapie i rozdziera skórę malując na czerwono.
        Tutaj ta atmosfera trwała od samego początku.
        - Wszystko jest takie jak podejrzewano - wtrącił się Hammond. - Główne rzeki w Wersu posiadają koryta szersze niż mogłoby to  wyglądać w przypadku normalnych rzek. Wychodzi na to, że rzeki nigdy nie były na tyle silne, czy duże, aby erozja wody doprowadziła do takiej wielkości. Nic nie wskazuje też na osuwy ziemi. Co jeszcze bardziej interesujące, prawdopodobieństwo możliwości, iż koryta powstały przed samym popłynięciem przez nie wody jest niezwykle wysokie. To jest, koryta rzek zostały przygotowane, a rzeki wywołane sztucznie przez działalność ludzką, bądź nieludzką. Ich źródła - rzek - pochodzą spoza kotliny, za pasmami gór. Wydają się być ściśle kontrolowane, aby Panthalassa nie zalała kotliny. Jednakże nie zostało to w stu procentach potwierdzone. Mimo, że istnieją poszlaki potwierdzające, w pewien sposób, tę teorię, to obserwacje, które przeprowadzamy wciąż są zawodne. Nadal nie mamy żadnych świadków działalności przy źródłach Czterech Rzek Głównych. Powoduje to ogromne kontrowersje, ponieważ podczas obserwacji zachodzą zmiany przy źródle.
        - Czy ty siebie słyszysz? W twoim raporcie zachodzi brak logiki. Te twoje fakty się wzajemnie wykluczają - powiedziała podenerwowana Falka.
        - Słyszę jasno i wyraźnie.
        Kobieta przybrała kwaśny grymas oraz niewerbalnie dała znać, aby Hammond kontynuował swoje wystąpienie.
        - Śni, Pani?
        Irytacja przyłączyła się do emocji, które w tej chwili przeżywała “królowa”. Nie lubiła owijania w bawełnę. Pomimo tego panowała nad sobą.
        - Cóż, - zaczęła - w takie chwili aż chciałoby się powiedzieć coś w stylu: “Tylko nieśpiący nie śnią.” Z racji ludzkiej wytrzymałości jest to niemożliwe. W dodatku napotykamy nie na stwierdzenie “śnić na jawie”, które ludzie interpretują na różne sposoby.
        Hammond zachichotał.
        - Pytałem bardziej o stan pani zdrowia. Zresztą, mogła pani potraktować to pytanie jak pytanie retoryczne. Bądź, co bądź. Skoro pani zdrowie mentalne jest w wyśmienitej kondycji, to nie będzie problemem zrozumienie tego, do czego teraz nawiążę.
        Hammond charknął przeczyszczając swoje gardło, które, jak było można się domyślać, domagało kilku łyków pitnej wody.
        - Znajdując się we śnie pojawiamy się z n i k ą d w rozmaitych miejscach, a nawet czasach. Zauważyła pani, że podkreśliłem tutaj słowo “znikąd”.
        - Odpuśćmy sobie grzeczności i przejdźmy na ty. Te ciągle “pani to”, “pani tamto” jest niepotrzebne i zabiera ludziom za wiele czasu.
        - Dziękuję. Także… Zastanawiałaś się kiedyś, jak dostałaś się do danego miejsca we śnie? Starałaś sobie przypomnieć jak doszłaś do danej kawiarenki czy czegokolwiek innego? Nawet jeśli się nad tym zastanowi przez dłuższy czas, to pojawienie się we śnie jest nagłe i niewytłumaczalne oraz, w pewnym sensie, nie ma początku. Nie zdajemy sobie sprawy z tego jak i gdzie się dostaliśmy. Zwykle płyniemy z nurtem snu i poddajemy się naszej wyobraźni oraz podświadomości. Często dalsze losy w naszych snach także są niewytłumaczalne i nagłe. Odwrócimy wzrok, mrugniemy we śnie i pojawiamy się w zupełnie innym miejscu. Nigdy nie podajemy tego w wątpliwość. Przyjmujemy to, przepraszam za typowy kolokwializm, “na klatę” nawet nie odczuwając wagi dziwaczności. Dopiero wtedy, gdy wybudzimy się, myślimy o tym, jak bardzo głupi był nasz sen. Myślimy dlaczego zachowaliśmy się tak absurdalnie podczas snu. Podobnie odbywa się to przy źródłach rzek. Zmiany są nagłe, z początku niezauważalne. Dopiero z czasem, zupełnie jakby porównując ze sobą dwa obrazki, dopatrujemy się różnic. Toteż absurdalne są relacje naszych ludzi.
        Falka westchnęła ze zmęczeniem.
        - To wszystko jest takie wyczerpujące. Ostatnim czasem w kółko niejednoznaczne doniesienia od naszych ludzi. Ostatnie miesiące są już kompletnie zwariowane. Człowiek ma już tego wszystkiego serdecznie dosyć. Czemu wszystko nie może być… tak po ludzku… czarno na białym.
        - Nie sądzę, - uśmiechnął się Hammond - że określenie “czarno na białym” pasuje do człowieka.
        - Ale serio - mówiła już potocznym językiem - ten świat nie jest już ludzki tak jak to kiedyś było. Wszystko wydaje się nie z tej ziemi. Takie boskie. No cholera jasna! Zostawmy boskie sprawy bogom, a ludzkie ludziom!
        - Cóż, bez dwóch zdań wszystko nie jest takie jak kiedyś. Niestety tak to działa. Ten świat jest zupełnie inny od tego, który był kiedyś… Każde pokolenie ma swoje wyzwania… I, chwila, my nie o tym! Ostatnią wielką zagwozdką stała się sprawa pewnych wód podziemnych. W Seranium, w pobliżu Kadwy, gdzie prowadzono wydobycie surowców, napotkano się na podziemny zbiornik wodny, który leżał na tym samym szkle, które jest w Centrum.
        - W Arkadii?
        - Tak.
        - Idąc tym tokiem myślenia, to na przeciętny, chłopski rozum powstało przypuszczenie - gdzie szkło tam woda.
        Kobieta zaczęła chodzić naokoło zamyślona.
        - Czy to miejsce wyglądało na naturalne.
        - Jest to jeszcze nie określone i mało prawdopodobne… Wróć… Niemożliwe. Miejsce to nie jest z niczym innym połączone, nie ma sposobu aby ot tak zrobić sobie dziurę pod glebą jak w serze i, jak nigdy nic, wyjść sobie stamtąd bez szwanku.
        - Czyli nie znaleziono tam żadnych zwłok, ani innego śladu człowieka.
        - Nie, przynajmniej jak na tę chwilę.
        - A to ci ciekawe Veg-
        Tu kobieta urwała lekko zawstydzona, na twarzy pojawił się rumieniec.
        - Przepraszam. Strasznie przypomniał mi pan sposób mówienia Vego. Aż się przypomniały dawne dzieje. Szkoda chłopa. Chociaż nie zamieniłam z nim wiele słów… Mogę prosić o pana nazwisko?
        - Faux.
        - Faux - powtórzyła zaskoczona. - Czyżbyś był spokrewniony z Vego lub Eveline?
        - Nie znam szczegółów, jak widzi pani jestem dość młody.
        - Tak. Przepraszam. Jakoś zrobiłam sobie nadzieję, że jest pan, może i nawet, synem Eveline.
        - Eveline z pewnością była znakomitą kobietą. Rzekłbym teraz nawet kobietą idealną. Szkoda, że wszystko potoczyło się tym torem.
        - Tak, to były straszne dni. Vego był zrozpaczony, gdy stracił swoją rodzinę. Kto mógłby się spodziewać, że osoba dowodząca Anihilatorami straci wszystko w jeden dzień. Mało kto, w ogóle wiedział, że Faux ma prywatne życie. Wstyd mi to mówić, ale jego rodzina mieszkała poza Arkadią. Myślę, że gdyby mieszkali oni w Szklanym Mieście, byliby oni bezpieczni.
        - W centrum szklanej epidemii?
        - Sądzę, że Yvern zdołałby im pomóc. Eveline też była Oznaczonym, więc powinna dać sobie radę. A Yvern powinien dać sobie radę przefiltrować krew dzieci, o ile je mieli.
        - To wydaje się szalone, wie pani, że Yvern pomaga wszystkim Anihilatorom, aby nie oszaleli bez wykonywania mordu niewinnych ludzi. Trzymając nieoznaczonych w Arkadii pewnie jedynym wyjściem byłoby jego pozostanie w Szklanym Mieście, aby pilnować dzieciaków, które pewnie nie byłyby Oznaczonymi, wiec prędzej czy później i tak by zginęły. Oraz o ile pamiętam to filtrowanie nie działa na zwykłych ludzi. Przecież jest to pewien rodzaj transfuzji. Dzieci zginęłyby natychmiastowo, a nawet jeśli stałoby się to możliwością, to jestem pewien, że Vego nie byłby na tyle egoistyczny, w końcu, nie tylko w Centrum są Anihilatorzy.
        - Masz rację. Pofantazjowałam. Mój błąd. Chyba po prostu chciałabym, aby jeszcze żyli. Mogę prosić o pana imię?
        - Niestety, wolałbym zachować swoje imię w tajemnicy.
        - Rozumiem. W każdym razie gadaliśmy się już wystarczająco długo i nie mogę zignorować osobnika, z którym przyszedłeś, Faux.
        - Och, nie schlebiaj mi tak, Falka.
        - Panie Faux, byłabym wdzięczna jeśli odsunął się od mordercy dwóch Anihilatorów i kto wie kogo jeszcze.
        Hammond udał się wolnym krokiem w stronę łącznika po jego prawej stronie.
        Kobieta zaczęła formować swoją szklaną broń. Szklany pył wychodził z jej ciała i przeistaczał się w jej rękach w broń. Długa, podłużna kolba, z której powoli wzrastał spust, orzech, widoczne stało się na niej łoże, dalej powstał łuk, niezwykle ukształtowany, wręcz wykonany tak, że można było nim ciąć, gdyż jego krańce były jak ostrza, potem powstało strzemię i na końcu cienka, błyszcząca cięciwa.
        - Moi ludzie nie mogli zignorować takiej osobliwości w tym miejscu, lecz stałeś się dosyć sławny, Krwiożerco. Twoja Żądza Krwi, która opisywano jest trochę stłumiona, lecz znów nabiera na sile. Pewnie dopadł cię głód od tego postu. Skoro zjawiłeś się w Dexima’ie, to najpewniej byłeś w Simekat. Nie mam pojęcia, czy łączysz się z tą tragedią, lecz na pewno coś z ciebie wycisnę.Jesteśmy tutaj sami. Rozkazałam ewakuować ludność w pobliżu tak abym nikogo przypadkiem nie zraniła, więc jesteśmy sami. Domyślam się, że Faux był zakładnikiem, niezbyt mnie to jednak obchodzi. Gdy będziesz już w naszych rękach wszystko powinno pójść jak z płatka. Jednak uwierz mi, nie będzie łatwo mnie pokonać. Wiesz, że z początku Anihilatorzy mieli zniwelować liczebność ludzi do zera? Epidemia była na tyle niebezpieczna i powstawała taka liczba Buntowników, że zdawało się to być nie do opanowania. Lecz z czasem wszystko się ustabilizowało. Nie wiadomo dlaczego, źródła zostały albo ukryte, albo doszczętnie zniszczone. W każdym razie Anihilatorzy byli szkoleni do zabijania i, w przeciwieństwie do Buntowników, byli niepowstrzymani. Niech ta walka udowodni tą wyższość, Krwiożerco - powiedziała celujący kuszą w oponenta.

***

        Cif uformował dwa sztylety. W tym czasie Falka załadowała kuszę. Wyglądało to inaczej niż u zwykłych kusz. Kobieta wsadzała bełty z boku kolby. W środku miała mechanizm działający jak magazynek, który przemieszczał amunicję do łoża, co pozwalało na większą swobodę i mniejszą rozwagę podczas strzelania. Naciąganie cięciwy, o dziwo, nie było dla niej żadnym wysiłkiem. Mogła robić to ręcznie.
        Kolejne bronie dystansowe, pomyślał Cif, cholernie upierdliwa rzecz. W dodatku magazyn na bełty. Przez tą przeciąganą, nudną rozmowę nawet nie zauważyłem, kiedy otworzyła kołczan. Po co Hammond tak długo z nią rozmawiał. A no tak…
        Ciffer przekręcił sztylety z zabójczej pozycji skierowanej ostrzami w tył na w stronę oponenta. Wtedy zerwał się biegnąc łukiem w stronę Falki ta w ostatnim momencie sparowała uderzenie łukiem kuszy. Normalnie nie byłoby to możliwe, lecz szklana budowa pozwalała zdecydowanie na za wiele. Po tym kobieta podcięła mężczyznę, ten upadając wykonał cięcie na jej prawej nodze. Lekkie i niedokładne.
        Pff, pozycja nie była wygodna i nie przyzwyczaiłem się jeszcze do ciała, pomyślał. Powinienem odrobinę lepiej wykorzystać czas wolny.
        Cif rzucił jednym sztyletem w kuszę, uznał za priorytet bezpieczne wycofanie się, więc postanowił zatrzymać przeciwnika przed niewygodnym dla niego atakiem, podczas gdy ten będzie wstawał i planował kolejny ruch.
        Cif stanął w miejscu i zaczął formować kolejny szmaragdowy sztylet, przy czym rozciągał niektóre mięśnie u nóg kręcąc na przemian nagami, ustawiając je czubkami palców do ziemi i kręcąc kostką.
        - Mam nadzieję, że nie dajesz mi fory - mówił z obrzydliwym uśmiechem na twarzy. - Zważając na to, że twoim priorytetem było bezpieczeństwo okolicznej ludności, mogę sądzić, że jesteś słaba.
        - Jeśli chęć nie skrzywdzenia osób postronnych jest oznaką słabości, to tak mogę być słaba.
        - To, że nie chcesz kogoś skrzywdzić jest oznaką słabości. Ukazuje to jak miękką osobą jesteś, niechęć zranienia innych jest bezużyteczna dla wojownika. Zatrzymuje tylko przed zadaniem najwybitniejszych ciosów.
        - Och, uwierz mi, z pewnością nie boję się ciebie zranić.
        - Jeden strzał.
        - Hm?
        - Masz jeden czysty strzał, obiecuję, że go nie ominę, pokaż mi jak bardzo chcesz mnie zranić.
        Kobieta zaśmiała się szaleńczo.
        - Będziesz tego żałował.
        Jeden strzał. Tyle mi wystarczy, aby określić siłę, jaką muszę włożyć w te strzały. Odbicie bełtu będzie pestką.
        Kobieta nacisnęła spust, zaraz po tym bełt poszybował w stronę Ciffer’a tnąc powietrze na swojej drodze.
        Szybki! Cholernie szybki, pomyślał.Ciężko będzie po prostu go odbić. Kurwa. Bezpośrednie uderzenie? Muszę jak najszybciej to zablokować.
        Cif skrzyżował sztylety ułamek sekundy przed uderzeniem. Bełt przebił się krusząc szklane bronie. Opiłki poleciały we wszystkie strony niczym fajerwerki. Bełt wbił się w klatkę piersiową, energia posłała Cif’a w tył. Okręcił się dwa razy bezwładnie w powietrzu, a krople krwi rozpryskiwały się za nim, kawałki kości żeber także zostały zauważone przez Hammond’a. Ciffer odbił się plecami od podłogi wbił się w ścianę odrywając jej kawałki. Następnie kaszlnął krwią.
        Przebiła się! Ta sukinsynka je przebiła, moje szklane sztylety. Moje cenne, szklane sztylety! Zraniła mnie. KURWA! Jak to, kurwa boli! Ja pierdole! Zapierdolę ją! Zajebie jak psa!
        Cif chwycił bełt w piersi i pociągnął gwałtownie.
        - KURWA! - Krzyknął z całych sił plując przed siebie krwią zarówno z ust i klatki piersiowej.
        - Ha ha ha! A to ci dopiero scena! I co!? Nie spodziewałeś się tego, co? Szkoda, że nikt tego nie upamiętni, toż to było przepiękne! “Jeden strzał.” “Obiecuję go nie ominąć.” Jak aroganckim trzeba być, aby ot tak przyjąć na siebie atak nieznanego przeciwnika. Tylko smarkacz może popełnić takie błędy, albo kompletny, zidiociały kretyn. Zaskoczony, nieprawdaż? Pozwól, że wynagrodzę ci tę dawkę śmiechu, którą mi sprawiłeś. Moje bełty przebiją wszystko. Jedynym materiałem, który nie dają rady przebić to szkło, które występuje naturalnie w Wersu. Także nie boję się powiedzieć, że jeśli chodzi o siłę uderzenia jestem wśród Anihilatorów najlepszą, a przynajmniej w pierwszej trójce. Naprawdę nas nie doceniasz. A te twoje śmieszne machnięcie i lekkie zranienie mojej nogi było przezabawne. Jak bijesz - to mocno. Jesteśmy Oznaczonymi. Takie małe rany zostają od razu wyleczone. Są bezsensowne. Widzisz różnicę naszych klas? Zwykły człowiek nie jest w stanie być dla mnie zagrożeniem.
        Węzły krwi otaczały Ciffer’a oblepiając i wiążąc zranione miejsca, głównie korpus. Z ust, po jego bliznach po bokach spływały krople krwi. Wtedy zaczął się śmiać.
        - Człowiek nie jest dla ciebie zagrożeniem, ha!? W takim razie dzisiaj masz szczęście, nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić jak będzie wyglądało twoje truchło!
        Cif znów ruszył naprzód. Falka wystrzeliła bełt w jego stronę. Mężczyzna natychmiastowo ustawił ręce tak, jakby chciał złapać bełt. Pomiędzy jego rękoma widoczne były cienkie nitki szkła, powstałe przez formowanie się broni, lecz nie były one wystarczające i zostały zdewastowane. Szybkim obrotem Ciffer zredukował obrażenia. Bełt przebił się przez ramię mężczyzny, zabierając ze sobą prawą rękę mężczyzny, któremu, jak się zdawało, w ogóle to nie przeszkadzało. Rzutem oka tylko pożegnał swoją własność z głupim zadowoleniem. Biegnąc z tą euforią, Cif utrzymywał dystans, więzy krwi się za nim ciągnęły próbując odtworzyć utraconą kończynę. Podczas tej bieganiny kobieta dalej oddawała strzały, które tym razem trafiały to ściany, to kolumny, które roztrzaskiwały, budynek zaczął się chwiać, a w powietrzu unosił się kurz.
        Ciffer powoli odzyskiwał kości, potem ścięgna oraz mięśnie, aż w końcu samą skórę. Podekscytowany zaczął tworzyć kolejne sztylety, które wyrastały mu z rąk, malując się coraz bardziej w kolor obsydianowego pierścienia.
        Kobieta oddała kolejny pewny wystrzał, który Cif odbił za pomocą jednej broni, bełt upadł w pobliżu Hammond'a. A kobieta wydawała się strasznie zaskoczona, lecz nacisnęła spust po raz kolejny, co okazało się dla niej okrutne.
        Teraz Cif nie spudłował. Po uderzeniu z sztyletem rykoszet uderzył kobietę przebijając jej kuszę, wbijając się w jej ciało oraz posyłając ją na ścianę.
        Uderzenie było dla budynku nie do zniesienia. Sklepienie wyrwało się i uderzyło w ziemię, za nim podobnie postąpiły po niektóre ściany oraz trzy z czterech pozostałych, już teraz cienkich kolumn. Żywioł kurzu i hałas gruzu zakamuflowały kolejne ruchy Ciffer’a. Po pewnym czasie zabrzmiał krzyk Hammond'a.
        - STÓJ! TYLE JUŻ WYSTARCZY!
        Kurz powoli upadał na ziemię, ukazując postać Ciffer'a stojącą przed zakrwawioną, półnagą kobietą przybitą do ściany, jedno z ostrzy było skierowane na jej szyję. Kończyny miała przybite do marmuru za pomocą szkarłatnych sztyletów, nogi miała skrzyżowanie i przebite w okolicach kostek. Była ona dosłownie ukrzyżowana. Jedna z jej rąk była “przyczepiona” za pomocą dwóch ostrzy, gdyż była ona odrąbana od reszty ciała. Twarz miała zwróconą ku dołowi, oddech miała ciężki, z podbródka kapała jej krew, włosy miała zakurzone i miejscami czerwone, były one miejscami jak skorupa skrzepniętej krwi, być może oberwała kawałkiem gruzu. Liczne cięcia na rękach i korpusie, niezwykle brutalne. Jakimś cudem rany te, mimo że były cięte, były także ranami szarpanymi. Nogi miała pełne ran kłutych. Niektóre z ran poszerzone. Wkładane w nie były palce, które były tam wciskane na siłę. Jedna z piersi była odkryta, jej krocze także.
        - Człowiek ci nie zagrozi tak, dziwko?! Dzisiaj nie masz takiego szczęścia, kurwo? Wiesz z kim masz do czynienia? I wy byliście stworzonymi na Jego podobieństwo? Obrzydliwe robactwo! Jebane pasożyty świata! Masz szczęście, ledwo co otrzymałem M O J E zdolności, masz szczęście, że to ciało jest na tyle ograniczone!
        Cif odsunął sztylet od jej szyi i wbił w rękę kobiety, tą odrąbaną.
        - Powiedziałem przestań, Ciffer!
        - Przecież ta ręka jest już tylko kupą mięsa, ogarnij się, kretynie.
        Hammond "jeździł oczyma" po wytworzonej scenerii. Oceniał każde wyżłobienie, szczególnie te, które były w ciele Falki.
        - Przesadziłeś, Ciffer. Tym razem, kurwa, przesadziłeś. Widzisz chociaż, co narobiłeś?
        - Przepiękne nieprawdaż - powiedział oblizując swoje palce ze krwi, było to dla niego niesamowicie przyjemne. - Dawno już się tak dobrze nie bawiłem, szkoda tylko, że musiałem to zrobić na szybko. Chciałbym podelektować się jej krzykiem - mówiąc to znowu wbił palce swojej ręki kłute rany kobiety, która krzyknęła ciągłą nutą "A", mimo że była już tylko w połowie przytomna.
        - Przestań odpierdalać maniane, idioto - powiedział Hammond krocząc w stronę Ciffer'a.
        - Spokojnie, Sherlock’u. Nawet nie jest w połowie martwa. Przecież nie połamałem jej połowy kości. Przecież się chwaliła jakim to nie jest wspaniałym Anihilatorem. Pewnie się wyliże w ciągu dnia. W końcu to jebana suka, pies, rozumiesz?
        - Nie, nie rozumiem. Rozumiem tylko, że ci odjebało.
        - Pierdolisz głupoty - powiedział Cif plując krwią. - Kiedyś to byłeś Bogiem, oczywiście nigdy nie równałeś się z nim samym, ale mordowałeś Wyższych. Więc jak można nazwać osobę siłą przewyższającą aniołów? Kiedyś zamordował byś mnie.
        - Niestety nie miałem takiej okazji.
        - Teraz masz taką okazję - zaśmiał się szyderczo. - Wcześniej pewnie też był jakiś sposób. Nie? Szkoda…  Szkoda, że się zmieniłeś. Pamiętasz, co powiedziała, Anihilatorzy z początku powstali aby mordować. Z początku nas, potem was. Aż nagle wszystko się zmieniło. Osłabłeś Faux. Jesteś miękki. Jesteś miękki odkąd zaatakowano zamek Ery. Oddałeś jej wszystko, wszystko. Oddałeś jej swoją krew, przez co została Oznaczonym, lecz okazało się, że i to było za mało. Zabiłeś Bestię. Potwora, o którym kiedyś pisano, mojego pupilka. A poprzez połączenie tych krwi, Evelin zyskała długowieczność… Wiesz, Faux, zawsze mnie to zastanawiało. Eve, bo taki miała pseudonim, która dostała tak wiele, czemu nie stała się taka jak ty? Nie, inaczej. Czemu nie stała się jak ta twoja banda? Czemu nadal była śmiertelniczką? Nigdy mi tego nie wytłumaczyłeś. Nawet nie wiesz jak upierdliwe było to dla mnie. Fakt, że ty, wiesz więcej ode mnie. Fakt, że ty, ty mnie przewyższasz. Czego w nas brakuje, a co wy posiadacie? To też jest obrzydliwe. O tak.
        Ciffer zaczął spoglądać w niebo nad nimi, zaczynało zachodzić słońce. Promienie światła oddawały swą barwę białym pozostałością budynku. W tym czasie mężczyzna stał wyraźnie zamyślony, poniekąd, jak mogło się zdawać, zagubiony w myślach.
        - Wciąż nie wiem, dlaczego pozwoliłeś umrzeć tej dwójce w Ksam. Ty, taki świętobliwy. Świętobliwy odkąd ją poznałeś. Nadal gdzieniegdzie okrutny. Teraz, gdy to ludzie są już tak odizolowani, Oznaczeni przestali się pojawiać. Ale twoja determinacja kazała ci stworzyć ich więcej. Pomyśl, który to już Sateer? Ile razy się nie udało? To na samym początku. To w trakcie. Prawdę mówiąc, jestem teraz twoim pierwszym sukcesem, Faux. Ty cholerny okrutniku. Zdajesz sobie sprawę, przez co musiał przejść ten młody chłopak? Wyprałeś mu mózg już na samym początku. Spowodowałeś, że ból, w jakiś cholerny sposób, stał się dla niego dumą. Jak nisko trzeba upaść, aby tak myśleć, Faux? Ale to było dla ciebie za mało, wykorzystałeś tę jego myśl, sprawiłeś, że Żądza Krwi, tego chłopaka, ciągle rosła i rosła, i nigdy nie została zaspokojona. A nie było przy nim Yvern’a, który by go wyleczył. Nie było przy nim nikogo, kto mógłby go pogłaskać po głowie, przytulić, dać się wypłakać, dać upust emocjom i szaleństwu. A dobrze wiesz, co się dzieje, jeśli Oznaczony nie zabija ludzi, a jedynych, których rani są inni Oznaczeni. To istna samodestrukcja. Człowiek próbujący sprostać Wyższym wariuje, nie może się stać czystą duszą, stać się postacią. Musi pozbyć się szkła płynącego w jego żyłach, które ciągle go rani. Ale ty mu na to nie pozwoliłeś… Ja także mu na to nie pozwoliłem. Pomogłem ci.
        - Widzisz, - kontynuował - jak już mnie podejrzewałeś Simekat to moja sprawka. Ale to miasto było pomyłką, a ja się go pozbyłem. Ale spokojnie, w końcu, nie wchłonąłem nawet miligrama czystej krwi. Została wypalona. Podobnie jak ich dusze.
        Hammond wpatrywał się w Cif'a wzrokiem pełnym nienawiści, jednak nie mógł się wzburzyć, już wcześniej to przewidywał i się z tym pogodził.
        - Więc, nareszcie się przyznałeś.
        - Tak, kochany, to moja sprawka, ale to twoja wina, Faux. Tak naprawdę sam jesteś temu winien. Nie przemyślałeś tego, że już teraz będę w tym ciele, a było to twoim planem, co prawda, na później. I to ty wbiłeś kolec z krwią Sateer'a w pierś Anai'a Fort'a, dzięki czemu mogłem zrobić coś takiego. Jak się mówi, kota nie ma, myszy harcują. Dałeś mi możliwość, a ja ją wykorzystałem.
        - Widać, że jesteś potworem.
        - Ja? Potworem? O nie, nie, Faux, to tylko i wyłącznie ty jesteś tu potworem, ja jestem istotą idealną. Zresztą, bądźmy szczerzy, to samo czeka to ciało, nieprawdaż, czyż nie takie są twoje plany?
        - Jestem w stu procentach pewien, że nie takie są moje plany.
        Ciffer pochylił głowę, spojrzał na Hammond'a, spojrzał z ulitowaniem, tak jak na niepełnosprawnego oraz jak na robaka jednocześnie. Z wyższością, ale z nutą czułości, czułości w jego wykonaniu.
        - To ciało się starzeje, Faux. To naczynie na energię długo nie wytrzyma. Ono pęka, nie zauważyłeś siwiejących włosów i zmarszczek, szczególnie pod oczami? To nie tylko od stresu. To ciało starzeje się szybciej. On umiera, jeśli nie umarł, tylko ja to utrzymuję w porządku i tego nie widać. Chociaż mówiąc filozoficznie to życie jest umieraniem, ale mniejsza o to. Krótko i zwięźle. W porównaniu z człowiekiem, jak każdy Oznaczony umiera szybciej, lecz w porównaniu z Oznaczonym, umiera o wiele za szybko. To ciało czeka mizerny koniec. Aż wstyd, że muszę tu przebywać, ach, co za ironia. Zważając na to, co oczywiście było ogromnym szczęściem, jestem w ciele, które posiada moje umiejętności. Odzyskałem, co moje, ale i tak wszystko to utracę, znowu. Nie będzie mnie to jednak aż tak boleć jak kiedyś. W końcu, to ciało jest wyjątkowo słabe. Jest niczym w porównaniu z starymi, dobrymi czasami, czyż nie?
        - Te twoje stare, dobre czasy, to był istny Armageddon.
        - Apokalipsa w najlepszym wykonaniu - zachichotał. - A nie, to była tragedia, - poprawił się natychmiast - no tak. Teraz trochę rzeczy mi się przypomniało. Zdecydowanie ostatecznie wyszło inaczej niż w planach.
        - Mam ciebie dość, serio.
        - Wzajemnie. Tyle lat musieliśmy żyć ramię w ramię, oko za oko, ząb za ząb. A nie, znaczenie tych słów tutaj nie pasuje. Jak dobrze, że dobre to, co się dobrze kończy, bo szybko to się z pewnością nie skończyło, długo to trwało. W końcu uwolniliśmy się od siebie nawzajem. Albo to ja uwolniłem się od ciebie. Dobrze, że nasze drogi się rozdzielają - powiedział wyciągając jeden z kolców wypełnionych krwią Sateer'a.
        - Co ty wyprawiasz?
        - Co, pytasz się? Idioto - rzekł chowając z powrotem kolec, a przynajmniej go ukrywając z pola widzenia Hammond'a. - Przecież byłeś świadkiem tej walki, a raczej mojej rozgrzewki. Ta, mówiąc za przeproszeniem, niewyrafinowana pani wbiła mi bełt, prawie prosto w serce.
        - Stój, mówię!
        Ciffer ruszył w kierunku ukrzyżowanej Falka’i. W jednym momencie rzucił dwa sztylety. Jeden w stronę Hammond'a, drugi ukierunkowany był na serce Falka’i.
- Ty jebany kretynie! - Krzyknął Hammond, a przynajmniej miał to wypisane na twarzy. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego co czynisz!
Ham biegł, prawą rękę wyciągnął do przodu tworząc portal, który pochłonął sztylet. W tym samym czasie Ciffer okrążył portal, w dłoni trzymał kolec, który z całej siły wcisnął w serce kobiety, ta wygięła z bólu szyję kierując twarz ku górze na tyle, jak pozwalała jej aktualna pozycja, żyły stały się u niej bardziej widoczne. W tym czasie sztylet rzucony w Hammond'a wbił mu się w lewe oko. Uderzenie było na tyle silne, że ostrze przebiło się na drugą stronę, tak że wstawało, a hipotetyczna osoba stojąca za Hammond’em mogła podziwiać widok wystającego ostrza z czaszki. Przy uderzeniu towarzyszył dziwny dźwięk pękających kości, taki, jak gdy dzieci depczą zamarzniętej kałuży.
        Całą akcja trwała nawet nie jedną sekundę.
        - Jesteś słaby, Faux. Strasznie słaby. Z matmy nie dostałbyś dwói, baranie. Wybrałeś życie jednej osoby ponad życie masy. Teraz jesteś tego świadom, Faux? Nie działasz tak spontanicznie jak kiedyś. Nie jesteś przygotowany na wszystko planując wszystko co do joty. Żołnierz nie może zapakować domu do torby. Jesteś jak generał liczący straty przed bitwą. Nie wszystko można mieć, nie na wszystko można być gotowym. W życiu trzeba brać, co ci dano. Iść dalej, walczyć. Zbytnie planowanie jest zgubne. Planując, stoisz w miejscu. Zbyt długo tu stoimy. Wszystko mogło zostać załatwione dawno temu. Wystarczyło wszystkich się pozbyć, jak za starych planów. Chcąc uratować to, co tobie bliskie, trzeba być gotowym na straty, ale nigdy ich liczyć. Trzeba też wiele poświęcić, relacje z rodziną, ukochaną, życie, Faux, życie! Inaczej wszystko stracisz. Nie stawiając życia na szali zostaniesz z niego okradziony. Wszyscy kochają skarby, a świat jest okrutny. Jest tyle zasad panujących światem. Jak myślisz? Dlaczego tyle z nich jest ze sobą sprzeczne? Czemu jedna z zasad jest czarna, gdy druga jest biała? Życie nie ma jednej, nie ma dwóch barw. Jest ich cała masa! Rzesza, stary przyjacielu. Armia czerwona od krwi. Maszerujący ludzie w barwie zgniłej zieleni. Zgniłej zieleni, Faux. Nawet barwy mają barwy. Nic nie może być proste. Nic nie może być przewidywalne. Jak myślisz? Dlaczego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy? Przecież wszystko miało być inaczej. Były dwie strony konfliktu. Żadna nie wygrała. Teraz też będą dwie, Faux. Dwie. Zobaczymy jaki będzie finał. Czy pokonamy bakcyl, czy z nim przegramy, Faux?  A może oba naraz? Każdy jest potworem. I nie ważne jak bardzo chcesz naprawić grzechy przeszłości, to ich nie wymażesz, choć pewnie już się o tym przekonałeś. Tamta panienka ci nie pomogła. Manipulacja czasem nie jest możliwa. Nie ma podróży w tył. Możemy patrzeć i iść tylko naprzód, w przeszłości nic na nas nie czeka. Kiedy, w końcu, wszyscy to zrozumieją? Czy jeśli świat jest chory, to czy należy go wyleczyć? Jest tyle pytań, Faux. Możesz powiedzieć, że oszalałem, lecz kto nie jest szalony? Na tym świecie nie ma bohaterów, są tylko antybohaterowie. Każdy działa z jakiegoś powodu i będzie do czegoś dążył. Ludzie są tego doskonałym przykładem. W szczególności ty, Faux, ty dokonałeś takiego wyboru, nie tylko kiedyś, ale tu i teraz! Znałeś Falka’ę, toteż nie chciałeś jej śmierci. Ale sprowadziłeś na nią inny los, cholerny samolubie. Każdy jest egoistą na tym świecie. Każdy widzi tylko i wyłącznie swój własny, cholerny interes. Ratując to, co dla niego cenne, sprowadza na wszystkich dookoła klęski.
        W trakcie tej “wielkiej improwizacji” Hammond wyrwał sztylet ze swojej głowy, zaczął się regenerować. Zupełnie inaczej. Nie było krwi, ani wcześniej podczas bezpośredniego zderzenia z bronią jak i teraz, gdy ją wyciągnął. Rany zmieniały się w czarny pył, tak samo kawałki skóry, kości oraz stracone włosy dokonały przemiany w swego rodzaju proch. I ten czarny pył, który znajdował się na podłodze uniósł się w powietrze i oblepiał miejsca, w których zostało stracone ciało. Kiedy kształt przypominał twarz, nabrał ludzkich kolorów.
        - Straciłeś rozum, Ciffer. Znowu chcesz dokonać destrukcji? Tym razem to Falas stanie się wspomnieniem?
        Ciffer spojrzał krzywiąc się nienaturalnie.
        - Dokonać destrukcji? Tak. “Zetrzeć” Falas z powierzchni ziemi? Nie. Ja wypowiadam ci wojnę. Wypowiadam wam wojnę. A “Królowa Północy” wypowiada wojnę Południu. Niech to będzie nasza Święta Wojna!

***

        Hammond już zniknął. Promienie zachodzącego słońca padały na kobietę zawieszoną na ścianę, na którą wpatrywał się Ciffer.
        - Kości zostały rzucone, wojna została wypowiedziana, ale teraz na poważnie… Jak cię, do cholery, poskładać do kupy?

Ostatnio edytowany przez Ncastl (2019-07-12 11:06:04)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
stuffed - mylife - jednosc - mta-dayztps - rolna