Ofiara

Nigdzie się nie pisze tak dobrze jak do szuflady.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-05-16 21:50:07

Ncastl
Administrator
Dołączył: 2017-04-25
Liczba postów: 22
WindowsChrome 74.0.3729.157

Rozdział 15 -Quand tu ris, tout le monde le remarque ; quand tu (...)

Czy wiecie jak to jest stracić własne ciało?
Stracić własną osobowość?
Stracić siebie?

Rozdział piętnasty - Quand tu ris, tout le monde le remarque ; quand tu pleures, personne ne le voit.

        Oldtown nie było wielkim miastem. Liczyło około tysiąca mieszkańców. Budynki były drewniane, podobne i stały blisko siebie. W centrum miasta się wyróżniało, bowiem był tam brukowany Plac Zbawienia.
        Miejsce to uchodziło za spokojne. Lecz nikt nie mógł tego tak naprawdę potwierdzić. Miasteczko bowiem było okrążone murem, a jedynym łącznikiem między światem zewnętrznym a wewnętrznym było jezioro.
        Mieszkańcy byli pobożnymi ludźmi wierzącymi w Wyższych, którzy dawali im nadzieję na zbawienie i wieczne szczęście.

***

        Maxim i Levi siedzieli na molo. Nogi zwisały im na tyle, że gdyby nie nosili butów mogliby dotykać powierzchni wody koniuszkami palców, gdyby tylko byli na tyle duzi. Byli to jeszcze dzieci o wieku w okolicy lat ośmiu. Daleko było jeszcze, zanim ich palce u stóp będą mogły się zmoczyć.
        - Ej, Levi! - Chłopak miał zdarte kolana, strupy były ogromne.
        - Co?
        - Następnym razem ja będę Cię nosił.
        - Hm?
        - No wiesz…
        - Ach! - Krzyknęła. - Chodzi Ci o wczoraj.
        - Nie tylko o wczoraj. Zawsze coś mi się stało, a ty mnie wyciągałaś z tarapatów. Pamiętasz choć by-
        - Jak tydzień temu potknąłeś się i wypadł Ci ząb? Albo jak rok temu prawie utopiłeś się w jeziorze i wołałeś “Levi! Ratunku! Topię się!”, a woda spływająca z twoich policzków była tak naprawdę łzami, a woda w jeziorze była na tyle płytka, że wystarczyłoby, żebyś wstał, a mimo to musiałam cię wyciągać?
        Chłopak zarumienił się.
        - Też.
        - Albo jak 15 miesięcy temu biegnąc - dziewczyna nie przerywała -nie zauważyłeś gałęzi na swojej drodze i przywaliłeś w nią tak mocno, że aż zemdlałeś i znowu musiałam Cię zanosić do domu.
        - Przysięgam, że nie widziałem tej gałęzi.
        - Przecież była tak szeroka - dziewczyna wyprostowała swoje ręce na boki, przez klatkę sekundy wydawało się, że była dorosła i przybita do krzyża. Wstrząsnęło to odrobinę Max'a. - Jak mogłeś jej nie zauważyć?
        Chłopak był czerwony jak burak. Zawstydzony zwrócił się ku powierzchni wody. Ta była na tyle płaska, że działała niczym lustro. Max widząc siebie w odbiciu odwrócił głowę od jeziora i od Levi, żeby uniknąć jej wzroku oraz jego własnego.
        - Ta gałąź w takim razie była zaczarowana.
        - Nawet krzyknęłam do Ciebie “Uważaj na gałąź!”, a ty mimo tego tak mocno w nią przywaliłeś - mówiła śmiejąc się.
        - Widzisz? Musiała być magiczna. Nie ma bata, żebym nie zauważył zwykłej gałązki.
        - Albo jeszcze…
        - Levi, w każdym razie chcę ci powiedzieć, że następnym razem to ja będę cię nosił na rękach do domu. - Chłopak spojrzał jej głęboko w oczy. - To ja będę tym, który zadba o drugą osobę.
        - Już to widzę. Gdybyś dostał chomika na urodziny, ten nie przeżyłby ani dnia.
        - No wiesz…
        “Nie zrozumiała aluzji. Jestem głupi...” Skarał się w myślach.
        Dziewczyna wstała. Jej cera była piękna, a włosy połyskiwały w świetle słońca. Wyglądała jak bohaterka, jak bogini, jak istota idealna. Tak przynajmniej widział ją Max.
        - Chodźmy do domu.
        Chłopak wstał gwałtownie, zupełnie jakby doznał szoku poprzez jej słowa. Levi wykonała pierwszy krok. Max szedł za nią, patrzył się na jej plecy. Wydawała się być dla niego nieosiągalna. Chłopak potknął się o deskę na molo i przywalił głową w drewno. Znowu skarał się w myślach, odepchnął się rękoma i przykucnął.
- Znowu leci Ci krew z nosa, głupolu… - Powiedziała Levi podając rękę Max'owi, który przyjął jej pomoc.
        Chłopczyk odczuwał duży ból, lecz wstrzymał płacz.
        - Chodźmy - rzekła znów Levi dając mu chustę.
        Max wytarł krew z nosa.
        - Tak! - Przytaknął.
        Przed oczyma Max'owi przeleciała cała masa płatków kwiatów jabłoni i wiśni, przez co stracił widok na cokolwiek innego. Kiedy płatki odleciały, świat ukazał się w innej scenerii. Max zestarzał się o kilka lat, tak samo Levi. Byli już spokojnie nastolatkami. Levi otrzymała już swoje “kobiece atrybuty”.
        Max znowu szedł za nią, jak to zawsze zresztą bywało. Cały czas widział tylko jej plecy. W ten sposób spacerowali przez sad.
        - Wiesz Max, bo tak naprawdę, to nie podoba mi się to miejsce. Wydaje mi się szalone. Zepchnięte z właściwych torów. Czas tu płynie inaczej,
        - Niby skąd możesz widzieć jak czas płynie t a m?
        - To po prostu trzeba poczuć, zdać sobie z tego sprawę,
        - “Trawa za płotem zawsze jest zieleńsza.”
        - Nie, to nie o to chodzi. Nie mam na myśli zazdrości.
        - Ani ja. Ja mam na myśli okłamywanie siebie samego.
        - Nigdy nie poczułeś jakie jest powietrze z drugiej strony jeziora?
        - Składem chemicznym nie różni się zbytnio od naszego.
        Kobieta, bo tak było można już ją nazwać, oddała dziwny dźwięk rozczarowania poprzez wypuszczenie powietrza z ust. Odwróciła się gwałtownie w stronę Max'a. Jej włosy przy tym ruchu nabrały tępa i wyglądały jakby powiewały na wietrze. Jej amulet na piersi - dwunastoramienna ramienna gwiazda - wybił się w powietrze i powrócił na swoje miejsce odbijając się delikatnie o bladą, gładką skórę. Wydawała się Max'owi tak delikatna. Zupełnie niczym domek z kart, który przy najmniejszym, niewłaściwym dotyku runie na ziemię w strzępach, nie pozostawiając śladu po swojej dawnej świetności.
        Jej oczy jak gwiazdy na niebie połyskujące, pełne nadziei i marzeń i jedynego w swoim rodzaju spojrzeniu na świat. Gwiazdy te wtedy można by ująć jako iskierki skaczące, które łapią się czegokolwiek, aby ukazać swoją postać i zawziętość. W przeciwieństwie do tych prawdziwych one nie gasły. Były wieczne. Nie do opanowania. Próbując złapać którąś z nich, niechybnie się poparzysz, dostając swoją nauczkę w postaci wiadomości z blizny na dłoni głoszącej “Nie ograniczaj mnie!”. Z drugiej strony, te dwie kulki, były niczym płomienie krzyczące “Pragnę żyć pełnią życia!”.
        Wpatrywanie się w nie jak spoglądanie na słońce. Miały w sobie tyle światła, że aż cię oślepiały. Musiałeś zmienić cel obserwacji. Ich blask był zbyt wielki, ale jednocześnie straszliwie pociągający. Max patrzył na nie, to na niebo, to na nie, to na drzewo. I tak cały czas.
        Rzęsy miała długie. Ale nie za długie. Czarne i doskonale zagięte. Spełniały swoją rolę idealnie podkreślając jej “dwie perły na twarzy”. Działały jak skrzydła motyle, gdy nimi tak trzepotała przy mruganiu. Ta nieosiągalna perfekcyjna gracja, niczym taniec ćwiczony przez całe życie, niczym sonata zagrana na czarnym, eleganckim fortepianie, tak bez błędów, jakby nuty zostały wycięte z karty papierowej i przekształcone zostały w ludzkie ruchy i pomimo tego działania “kopiuj - wklej”, zachowywały swoje wszystkie emocje, uczucia, sonata nie była zagrana pusto, lecz prawdziwie.
        Jej nos - malutki i zgrabny oraz prosty. Od razu chciało się go słodko dotknąć koniuszkiem palca wskazującego jak na nos dziecięcy, lecz nie robiło się tego, gdyż, niech to licho, jeszcze coś zepsujesz jak budowlę z piasku na plaży.
        Uśmiech niebiański, wargi gładkie, sprawiały wrażenie bycia uszytym z jedwabiu. Nie były sztywne, wręcz przeciwnie. Były jędrne i dorodne. Nie było na tym świecie warg, których bardziej mógłbyś pożądać. Delikatnie różowe, nie atakujące, czerwone, jak to kobiety zwykły się malować, nie wydawały się tak groźne jak tamte.
        Uszy małe, ale nie za małe. Nie odstające na boki jak wachlarze, ani nie przylegające do głowy niechlujnie. Ciężko określić czy były kiedykolwiek przekłute, lecz jeśli kiedyś były, to definitywnie nie było to dla nikogo zauważalne.
        - Wiesz Max? Ty to jednak jesteś głupi.
        Te słowa otrząsnęły chłopaka i wprowadziły w świat realny po pobycie w tej krainie czarów.
        - Nie przesadzaj - zaśmiał się leciutko.
        - Mega głupi.
        - Tak lepiej - zaśmiał się odrobinę dosadniej. Patrząc na Levi, najwyraźniej sprawiło jej to przyjemność.
        Nastał czas ciszy. Oboje zwyczajnie szli przed siebie badając oczyma otaczający ich świat, a przynajmniej tak robiła Levi, oczy Max'a wciąż były zatopione w obrazie dziewczyny.
        Cisza im nie przeszkadzała. Byli ze sobą zżyci. Nie było miedzy nimi już tego znanego każdemu człowiekowi dyskomfortu, który odczuwa się poznając nową osobę. I po tym jak mówisz jej “Cześć!”, przedstawiasz swoje imię, nazwisko, a ta druga osoba reaguje na to mówiąc praktycznie to samo. To właśnie w tym momencie następuje cisza i wielokrotne badanie następnych wypowiadanych słów, które w rzeczywistości nigdy nie zawitają światła dziennego. W zamian za to pozostają tam gdzieś w głębi nas i umierają, mimo że tak wiele z nich było tak piękne.
        - Kocham Cię - powiedział Max przerywając ciszę. Niestety jego głos był szorstki. Przed wypowiedzeniem tej kwestii nie odchrząknął się, aby wyczyścić gardło z innych słów.
        - Coś mówiłeś? - Spytała niepewna.
        Chłopak zdenerwował się. Serce nagle zaczęło gwałtownie pompować krew i, jak się mogło wydawać, była ona pompowana jedynie do głowy chłopaka, zważając na to, jak bardzo czerwona się ona stała.
- Nie, nic… - Powiedział jak myszka ostatkiem sił i… godności?
        Dziewczyna spojrzała na niego, przekreciła przy tym głowę na bok o jakieś 30 stopni, aby nadać sobie pewnego rodzaju ciekawski i analizujący wyraz twarzy. Był on niezwykle słodki.
        - Serio?
        - Serio…
        - Serio, serio?
        - Tak… Serio, serio…
        Dziewczyna wróciła swoim wzrokiem przed siebie, by móc dalej bezpiecznie kroczyć naprzód.
        - A mi się wydaje, że jednak coś powiedziałeś.
        - Wydawało Ci się. Pewnie zaczynasz wariować. Uważaj, głosy w głowie to już niepokojący objaw. Musisz niezwłocznie udać się do lekarza specjalisty, czy coś takiego.
        Dziewczyna znów zerknęła na niego, tylko na ułamek sekundy.
        - Kręcisz coś, masz to wypisane na twarzy.
        - Nieprawda - choć wydawało się to już niemożliwe, Max zaczerwienił się jeszcze bardziej.
        Twarz Levi nabrała zwycięskiego wyrazu.
        - Przecież widzę - naburmuszyła się, lekko i dosyć zabawnie wypychając  przy tym policzki powietrzem.
        Znów chwila ciszy. Max wykonywał głębokie oddechy, aby się uspokoić, jednocześnie starał się robić je jak najciszej i jak najbardziej niezauważalnie, aby Levi tego nie dostrzegła, i przestała się go czepiać jak rzep na łące.
        - Pewnie powiedziałeś coś zboczonego - powiedziała dosadnie.
        Gdyby chłopak był teraz podczas picia czegokolwiek, to przysięgam, że wyplułby to natychmiastowo.
        - Że co?! - Krzyknął, czując jak bardzo skazany jest na poniżenie. Ledwo co się uspokoił, a już serce mu prawie stanęło i następnie zaczęło walić jak w gong.
        - Wszyscy faceci są w końcu tacy sami. W głowach wam same nietaktowne wyobrażenia, których wstydzić się to za mało.
        - Niby skąd wyciągasz takie pomysły?!
        - Z prawd rządzących światem.
        - Gówno prawda.
        - Zawsze najcięższa do przełknięcia.
        - Jak, można przełknąć coś, co nie istnieje? - Z początku chciał powiedzieć: "Kto by chciał przełknąć gówno?"
        - Co nie zmienia faktu, że zwykłe z was zboczeńce.
        - Co  T Y  możesz wiedzieć.
        - Więcej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić i więcej niż ty wiesz.
        - Tak? Udowodnij!
        - Dla przykładu wiem, co powiedziałeś przed chwilą.
        - Dajesz!
        - K-
        - Ty farbowany lisie!
        Zachichotała delikatnie gładząc swym anielskim głosem uszy chłopca.
        - Wracajmy do domu, ściemnia się.
        Ruszyła do przodu, Sateer nie był jeszcze w stanie iść za nią, a tym bardziej ją wyprzedzić. Uczucie wstydu przygwoździło go do powierzchni ziemi. Patrzył tylko jak dziewczyna - a w jego oczach kobieta - oddala się od niego. Z każdym jej krokiem krajobraz stawał się coraz bardziej pomarańczowo-czerwony, poniekąd żółty. Słońce zachodzi, a jej sylwetka znika. Niczym iluzja, zabawa wyobraźni wyparowywała kawałek po kawałku. A gdy tak znikała, zaczął się przed nim formować nowy obraz.
        Zachodzące słońce zgrywało się z płomieniami panującymi naokoło. Na ziemi była masa krwi. Przed Sateer’em zaczęła formować się Levi, ta sama zakrwawiona Levi, którą widział tamtego dnia. Przeklętego dnia, w którym, jak myślał rozpoczęło się jego piekło, przeinaczane z czasem przez jego umysł jako forma rozgrzeszenia, gdyż z czasem zaczął czuć, że na to zasługuje. Z początku wstydząc się tego, później widząc w tym bólu swoją dumę, na końcu żałując każdego podjętego w swoim życiu kroku.
        Levi, teraz była w pełni kobietą, praktycznie tą samą zakrwawioną, świadomą swojego końca kobietą. Stał za nią cień, trzymający jej włosy ku górze. Ręka stwora była przemieniona w coś na kształt ostrza, które stopniowo przybliżał do szyi Levi pozbawionej oczu, ubrań i godności. Tym razem nie była potraktowana w ten sam sposób co kiedyś, kończymy miała zmiażdżone, ponacinane, rozszarpane. Wykazywała z nich krew i ropa. Tym razem była dłużej torturowana.
        Z trudem, Levi obróciła głowę w stronę Sateer’a, tylko odrobinę, ale wystarczająco mocno, aby, mimo braku oczu, Sate wiedział, że patrzy ona na niego.
        - Dlaczego mi nie pomogłeś? Dlaczego mnie nie uratowałeś?
        Mężczyzna przestraszony stał sparaliżowany, tak jak wtedy. Wiedział, co musi robić. Spojrzał na swoje dłonie, które okazały się być dziecięce i bez pierścienia. Przerażenie ogarniało go coraz bardziej, z każdą sekundą stawało się silniejsze. Lecz zwrócił swój wzrok znowu na Levi.
        Cień przybliżył ostrze do szyi na tyle, że pierwsza kropla krwi uleciała, z powodu małego skaleczenia. Następnie potwór gwałtownie i barbarzyńsko ruszył ostrzem. Było to jedno szybkie cięcie, które zdawało się być wiecznością.
        Głowa upadła i poturlała się w stronę chłopaka, tam się zatrzymała. Twarzą w stronę nieba.
        - Dlaczego znowu odebrałeś mi nadzieję? - Tak zabrzmiały jej ostatnie słowa.
        Twarz Sateer’a skrzywiła się paskudnie, po policzkach zaczęły płynąć strumienie łez.
        Nagle głowa zmieniła się w ciecz. Czarna smołę. Okazało się, że z szyi kobiety, części znajdującej się u ciała, także zaczęła wpływać obrzydliwie, dopóki całe jej ciało nie zmieniło się w śmierdzącą maź. Tak zaczęła podpłynąć w stronę chłopaka,  który zaczął z ogromną trudnością się wycofywać.
- Zostaw mnie! Błagam! - Płakał rozpaczliwie.
        Lecz był za wolny. Smoła, która o dziwo śmierdziała krwią, oblepiła ciało Sateer’a i obaliła go na ziemię. Gdy on krzyczał błagając o pomoc i wybaczenie, ta wpływała mu do ust. Czarna maź kierowała go ku jezioru wpływając do niego przez molo.
        Sateer, będąc już w jeziorze, ujrzał cień stojący nad wodą, wydawało mu się, że wyciąga ku niemu swoją dłoń.
        - Ratuj! - powiedział pod wodą wyciągając swoją rękę ku powierzchni.
        Lecz z dna wypłynęły szkarłatne łańcuchy, które zaczęły owijać ciało chłopaka, miażdżąc je. Niektóre części jego ciała były przy nim tylko z powodu lepkiej smoły.
        W ten sposób był on zaciągany na dno.
        - Jestem głodny… Chcę do domu…
        Same dno.

Ostatnio edytowany przez Ncastl (2019-07-12 09:46:59)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
farming-simulator22 - losblancospylife - stopteam - ashesofgothic - bolek-i-key-poza-sm