Ofiara

Nigdzie się nie pisze tak dobrze jak do szuflady.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-05-16 21:49:40

Ncastl
Administrator
Dołączył: 2017-04-25
Liczba postów: 22
WindowsChrome 74.0.3729.157

Rozdział 13 - Dieu règne au ciel, et l'argent sur la terre.

Bycie racjonalnym nie jest
mocną stroną człowieka.



Rozdział trzynasty - Dieu règne au ciel, et l'argent sur la terre

        Dawno, dawno temu, pośród Otchłani, otoczonego pasmami gór,  za siedmioma lasami, w krainie czterech rzek wpadających gładko ku majestatycznej przepaści żyła sobie dziewczynka.
        Dziewczynka ta o włosach barwy szarej nie była zbytnio lubiana przez rówieśników. jej kolor włosów odpychał inne dzieci, mimo że dziewczynka ta była księżniczką najważniejszego rodu na tym świecie, każdy ją ignorował.
        Pewnego razu, jak to bywało w posiadłości jej rodziców, odbywał się bal. Dziewczyna nienawidziła bali. Zawsze wolała ukryć się w cieniu, w rogu swojego pokoju. Nie zważając na rozkazy swoich rodziców nie wychodziła pokazać się ludziom na uroczystość. Często sprawiało to, że ludzie plotkowali o jej śmierci lub po prostu o niej samej.
        Rodzice nie mieli wiele cierpliwości do swojej własnej córki. Nie mogli pozwoli, aby negatywne opinie na ich temat krążyły w królestwie. Próbowali zdyscyplinować dziecko, lecz na nic były ich trudy.
        W Królestwie jednak zaczęły pojawiać się kolejne plotki. Nosiły one wieści o bandytach napadających wioski, miasta oraz wielkie posiadłości Arystokracji. Mordowali oni wszystkich ludzi spotkanych na swojej drodze i palili ich miejsca zamieszkania. Pomimo tego, że byli bandytami, nie okradali oni ludzi z ich majątku, znikał on ze świata za pomocą płomieni, jak gdyby majątek ten chciał pozostać w rękach swoich posiadaczy.
        Panienka usłyszała o tym od swojej straży. Nie powiedzieli jej tego wprost. Podsłuchała ona rozmowę mężczyzn, którzy w trakcie rozmowy zaczęli przypuszczać, że w nie tak odległej przyszłości miejsce to także zostanie ofiarą napadu. Przeraziło ją to. Pod zasłoną ciemności wymknęła się z zamku. Po drodze omijała każdego człowieka, którego wykryły jej szkarłatne oczy.
        Niestety strażnicy byli rozstawieni w taki sposób, że dziewczynka mogła uciec na pobliski Cmentarz Bohaterów.
        Nie był to zwykły cmentarz z nagrobkami. W przeciwieństwie do innych zwykłych cmentarzy, ten nie był wpierw zrównany z ziemią, tak jak to zwykle bywało. Groby były porozstawiane na terenie jaki dała natura. Ciała nie były pochowane w normalny sposób, były porozstawiane, jakby mogło się wydawać, losowo na całym terenie. Cmentarz ten w części był lasem, w części polaną, jeziorem z wyspą po środku. Był ogromny i nadal się rozrastał. Był już na tyle wielki, że można by go nazwać Parkiem Narodowym lub nawet osobnym krajem.
        Z zwykłego opisu tego cmentarza nie dało się stwierdzić, że był przerażający, lecz ludzie mówili, że po cmentarzu krąży duch, który omamia ludzi, żeby już nigdy nie opuścili jego terytorium. I to budziło lęk w dziewczynce. Zapaliła swój lampion i ruszyła w drogę nie chcąc zginąć zarówno w zamku jak i na cmentarzu. Myślała, że straże już za nią podążają, także postanowiła uciec z tego miejsca przechodząc brzegiem jeziora.

***

        Era stąpała ostrożnie. Światło nie było zbyt mocne. Ledwo oświetlało następne pięć metrów. Dookoła niej widziała cienie powstawałe od światła lampionu. Wyobraźnia płatała jej figle. Strach zamieszał jej w głowie. Nie miała pojęcia jak długo błąka się pośród drzew. Nie wiedziała też czy będzie mogła wrócić do domu. Jak potraktują ich niewdzięczną córkę, która umyka im się spod "bezpiecznego klosza".
        Era znów usłyszała niepokojący szum liści. Nie dawała o sobie znać, że go usłyszała. Za pierwszym razem już spanikowała i, o mało co, w biegu nie potknęła się i nie opuściła lampionu. Lekkim krokiem podążała dalej. W głąb nicości.
        I może sobie wmawiała, że tego nie chce, ale już tęskniła za ciepłem domowego ogniska, za rodzicami, którzy w życiu nic złego jej nie wyrządzili. "Czemu, tak właściwie, za nimi nie przepadam?" - pomyślała.
        Dziewczyna patrząc na cienie przypomniała sobie jak to jej dziadek robił kiedyś teatrzyk cieni. Uwielbiała go, nie mogła sobie uwierzyć, że wszystkie te stworzenia i rzeczy, która widziała wtedy na ścianie powstawały tylko i wyłącznie dzięki zwinnym dłoniom dziadzi. Czuła wtedy ekscytację i dumę, że ma takiego dziadka. Lecz teraz nie mogła tego czuć, kiedy rozglądała się dookoła.
        Dziadek już nie żył.
        Ciarki przeszły dwunastolatkę, miała już dość. Żałowała, strasznie żałowała swojej decyzji. Postanowiła zawrócić. Tak to jedyny rozsądny pomysł. Musi wrócić. Przeprosi rodziców i od teraz będzie ich słuchać.
        Ta sytuacja nie miała sensu. To wszystko nie miało sensu.
        Zawróciła trzęsąc się ze strachu. Mając wszystkiego dość. Wcześniej, przez chwilę nawet myślała, że mogłaby tutaj umrzeć i byłoby to w porządku. Było to dziwne myślenie, szczególnie jak na jej wiek. Może jej zdrowy rozsądek już umarł lub się uśpił. Ale kogo to obchodzi? Może i nawet myślała o samobójstwie. Ale kogo to obchodzi? Każdy, kto wykracza z granic normalności będzie odrzucony. I kogo obchodzi jego los?
        Tak też szła drogą powrotną. Gdy na jej drodze objawiło się światło pośród ciemności. Było to coś, czego nie mógł się spodziewać przeciętny człowiek.
        Chcąc nie chcąc, zgubiła się i dotarła do jeziora, którego wyspa na jego środku świeciła światłem niczym od Boga.
        Światłem Błogosławieństwa. Światłem nadziei lub też jak to by niektórzy się wyrazili - Kroplą Nadziei.
        Era nie wiedziała dlaczego miejsce to było tak piękne pośród okrutnej nocy. Zastanawianie się nad tym zaburzyło jej myślenie, jak w ogóle się tu dostała.
        To co później ujrzała dla jednych mogło być marzeniem, dla niektórych celem ich całego życia, dla innych powodem zdobycia ogromnego majątku, dla jeszcze innych powodem ich śmierci…
        Coś wystartowało z tejże wyspy. Leciało wprost w jej stronę. Wygląd tej istoty był majestatyczny. Łuski pięknie świeciły z niewytłumaczalnego powodu, rogi uniesione krzywo ku górze, zęby ostre jak brzytwy, a skrzydła, które przez moment dawały wrażenie, że miały by możliwość przykryć cały świat chroniąc go przed wszelkim niebezpieczeństwem, swoimi ruchami tworzyły podmuchy powietrza na tyle silne, że dziewczyna z trudem stała na nogach, które były przytwierdzone ze strachu do ziemi.
        Gdy był już bliżej dało się zauważyć, że bestia miała dziesięć rogów, siedem głów, z czego dwie martwe, musiały w przeszłości zostać śmiertelnie zranione.
        Smok będąc jeszcze daleko zaryczał i posłał ognisty podmuch na dziewczynę, która nie mogła się ruszyć z miejsca.
        Gdy skóra mogła już odczuć wysoką temperaturę płomieni, dziecko zostało gwałtownie i mocno odepchnięte z toru płomieni.
        Lampion upadł na ziemię zniszczony, a sama Era została wyrzucona w powietrze i opadła na ziemię turlając się pod wpływem siły uderzenia.
        Mocno jej się nie oberwało. Na skórze miała zaledwie kilka zadrapań. Ale nie zwróciła na to uwagi, gdyż zajęło już ją coś innego.
        Płomienie rozmywały się w powietrzu ukazując klęczącego w nich młodego, chudego chłopaka w wieku szesnastu do osiemnastu lat. Nosił on bluzkę na krótki rękaw, długie spodnie, buty z gładkiego materiału i co dziwne bandaże na głowie, które zawinięte były na tyle dobrze, że twarz była całkowicie zasłonięta, a gdzieniegdzie wypadały kosmyki włosów, ciężko było stwierdzić ich barwę, na początku wydawały się czerwone czy pomarańczowe, jednak z czasem przybrały barwę czarną.
        To było wszystko, co Era zauważyła zanim chłopak ją złapał i pobiegł uciekając przed smokiem. O dziwo nie był on ani trochę poparzony, ani ciuchy które nosił i roślinność, w które trafiły płomienie się nie spaliły.
        Dalej nic już nie widziała. Smok chyba darował sobie gonitwę, a lampion był rozbity. Dla jej oczu nastała ciemność.
        Zemdlała.

***

        - Obudź się, smarkulo!
        Zamroczona Era usłyszała głos, którego choć źródło było przed jej twarzą, nie czuła oddechu osoby.
        - Wstawaj, smarku!
        Dziewczyna otwarła lekko powieki odkrywając delikatnie jej szkarłatne oczy.
        - No, w końcu królewna uśpiona się znalazła… - mówiła osoba w "masce" ustawiając dziewczynę do pionu. - Co ty sobie, do jasnej cholery, wyobrażasz? Niewystarczająco krąży plotek o tym zasranym cmentarzu? Więcej strachów i potworów ci potrzeba żeby tu, kwa mać, nie wchodzić? I jeszcze w dodatku nocą, bo za dnia to za mało, kurwa, emocji!
        Zamaskowany spoliczkował dziewczynę pod wpływem emocji. W oczach Ery widział łzy świecące w blasku księżyca. Chłopak westchnął zupełnie jakby zdał sobie sprawę, że jego wykład nic a nic nie znaczył.
        - Mogłaś tam umrzeć… - nastąpiła chwila przerwy,  nikt nie wiedział jak długiej, czas jest względny i nieuchwytny. - Za chwilę po Ciebie przyjdą, nie pytaj skąd wiedzą, że tu jesteś.
        - Dziękuję - należyte słowa wypłynęły z ust dziewczynki.
        Przez kolejne pięć minut byli sami w ciszy. Promienie światła dochodzące do nich dały znać dziewczynie, że są przy łuku triumfalnym jednego z wielu wejść na cmentarz. Era zdołała wychwycić pierwsze słowa zbliżającej się grupki ludzi “Kochanie, jesteś tu?”, “Era! Erciu! Eruniu!” i tym podobne.
        Era patrząc na ludzi usłyszała złamaną gałąź. Gdy się obróciła, ujrzała, że zamaskowany chłopak począł odchodzić.
        - Jak masz na imię?
        Brak odpowiedzi.
        - Jestem Era. Jakie jest twoje imię?
        Chłopak przystanął.
        - Straciłem swoje imię wiele lat temu… Mów mi jakkolwiek chcesz. Zjawa, Duch, Żniwiarz, Morderca, Zdrajca. Jakkolwiek chcesz.
        Zamaskowany zniknął wśród ciemności, a dziewczyna, już niechętnie, wróciła do domu.

***

        - Era, to wszystko to prawda?
        W kominku palił się ogień. Iskry wystrzeliwały niczym sztuczne ognie w święta lub nadzieja pojawiająca się momentami i gasnąca po chwili.
        Zupełnie jak życie i czas przechodzący nam pomiędzy palcami, nieuchwytny. Na ścianach wisiały różnego rodzaje ozdobne arrasy i obrazy ukazujące postacie historyczne i postacie historyczne, które tylko były uważane za historyczne. Na jednym z nich widniała nawet kobieta, która zrewolucjonizowała świat i dała miejsce do życia ludziom. Kobieta ta żyła jednak bardzo dawno temu i jest ukazywana na wiele sposobów. Czy to z mieczem, który pokonał istoty zamieszkujące kotlinę i tarczą, którą broniła ludzi, czy z księgą lub zwojem oraz mapą za jej plecami, na którym była kraina, której nazwa pochodzi najpewniej od jej przezwiska - Wersu. Nic po niej tak naprawdę nie pozostało, tylko ta nazwa, której pochodzenie wciąż nie ma pewności zarówno jak jej istnienie. Jednak tradycja ma swoje prawa, a legendy siłę.
        - Przysięgam, ani krzty kłamstwa w moich słowach - odpowiedziała Era swojemu ojcu, który chodził w jedną i drugą stronę jakby dostał nerwicy czy jakiegoś natręctwa. Robiąc obroty o sto osiemdziesiąt stopni zawiewał czasem swoją peleryną tuż przed twarzą Ery. Dziewczyna mogła by przysiąc, że kilka razy ją musnęła w policzek i nos.
        - Nie męcz już jej, kochanie. Nie dałeś się jej nawet porządnie wyspać. Ledwo co ją straciliśmy, a ty chcesz ją zamęczyć.
        - Zamęczyć!? - Krzyknął jej ojciec. - Gdyby zachowywała się jak każda normalna dziewczyna w jej wieku, to wszystko byłoby w porządku, a ta nic się nie udziela w sprawy rodzinne oraz nie uczestniczy na balach. Wiesz, w ogóle, od czego one są? Mówiąc pokrótce, wyłapać wszystkie wiadomości dotyczące inne rody. Ich gospodarkę, sojusze, wrogowie, kto komu na odcisk nadepnął. To od czego się wyprawia bale? Biznes, dziewczyno, BIZNES! Czasy dziecinnego wyśmiewania się skończyły. Masz dwanaście lat. Książęta myślą o księżniczkach, panowie o paniach, dżentelmeni o pieniądzach. Kobiety są idealne do zdobywania informacji, więc otrząśnij się… A ty co?! Uciekasz z posiadłości? Jeszcze na cmentarz?! Wieści już się rozeszły, powstały plotki, nie zdążyliśmy wszystkiego zatuszować. A w dodatku normalnie powinnaś tam umrzeć! Wiesz ile ryzykowałem zapuszczając się w tamte okolice? Nawet z moją strażą?
        - W czym jest problem?
        - W tym, że jako jedyna przeżyłaś. Gdybyś tam zdechła, to przynajmniej nikt by nas o nic nie podejrzewał, ale teraz sprawy ewoluują, nabierają obrotów. Nikomu jeszcze nie mów o tym, co się stało na cmentarzu. To jest święte miejsce i jako takie istniało w oczach ludzi. Nie osiągalne przez zwykłego śmiertelnika. Muszę wszystko przemyśleć.
        - Czy to oznacza, że nigdy już nie wrócę na Cmentarz Bohaterów?
        - Wręcz przeciwnie, - mówił drapiąc się po koziej bródce - wrócisz tam jeszcze dziś.
        To był triumf dla Ery, gdyż nie powiedziała im prawdy. Łgała jak tylko mogła, chciała wrócić na tamto miejsce, a nawet wracać na tamto miejsce. A jedyne, co przyszło jej do głowy, co mogło jej zapewnić taką możliwość to klątwa, według której Era musiała przynajmniej raz w miesiącu udać się na Święte Ziemie Wersu.

***

        Trawa na polanie powiewała na lekkim wietrze. Gdzieniegdzie kwitły stokrotki, ale przeważały czerwone lycoris radiata. Nie było tu żadnych nagrobków, ani niczego tego mrocznego rodzaju. Cokolwiek było w tym miejscu pochowane, było już strawione przez ziemię i zapomniane przez czas, tutaj, to drzewa były nagrobkami ludzi zmarłych dawno temu.
        Widok był tut taki, jak zawsze, jedyne co różniło się od zeznać ludzkich był głaz, u której podstawie leżał czarnowłosy opary o tenże kamień.
        - Więc wróciłaś…
        Era stała przylepiona do kamiennej ściany głazu. Widok ten dawał wrażenie, że nie chciała zostać wykryta przez obcego, lecz było to nieprawdą.
        Chciała się dowiedzieć prawdy. Nieznajome poznać. Nieznane odkryć. Niezrozumiałe zrozumieć. Wolne podbić. Jednak ostatnia wymieniona tu zasada myśli człowieka, nie była w tym momencie w głowie białowłosej.
        - Powinienem się spodziewać, że tu wrócisz.
        - Każdy by wrócił.
        Tym razem Era mogła spokojnie przejrzeć się osobnikowi. Ciemnoniebieskie długie spodnie z kieszeniami i jedną dodatkową kieszonką na zegarek, która z pewnością była wykorzystana zważając na wystający z niej łańcuch. Czarna koszula na krótki rękaw. Buty wyglądające na wygodne. Głowa zwinięta w bandaże. Oczy także były przez nie pokryte. Zagadką, było jak chłopak widział świat. Poza ubiorem jego wygląd nie różnił się wiele od przeciętnego człowieka.
        - Uwierz mi, nie każdy. Powiedz mi - powiało sarkazmem - czego nie zrozumiałaś w słowach “nigdy tu nie wracaj!”?
        - Nic, ponieważ nie padły.
        - Nawet w głowie? Nic? Umiejętność dedukcji zanikła całkowicie?
        - Podobnie jak u Ciebie.
        - Smarkula.
        - Idiotka.
        Pauza.
        - Dziękuję - zainicjował.
        - Za, co?
        - Za kłamanie jak z nut. Ale wiesz, nie musiałaś od razu wymyślać jakieś tam klątwy. Od teraz do końca życia będziesz musiała tu miesiąc w miesiąc przychodzić bez celu. Nie przemyślałaś sobie tego wcześniej, racja? Co w takim razie zamierzasz tu robić. Piknik? Nie za bardzo pasuje. Nudy. Domek na drzewie? Spacery? Powiem jedno, grzybobrania bym tu nie robił jeśli miałbym jakąkolwiek inną możliwość. Miałbym ochotę sobie jeszcze pożyć, ponieważ, jak już zresztą przekonałaś się na własnej skórze… a może raczej jak już zresztą widziałaś bezpiecznie tu nie zawsze bywa - zmienił dziwnie temat. - Świat ma wiele do zaoferowania. Nawet śmierć. A sposobów tysiące jeśli nie miliony. Ale zakończymy teraz tę bezsensowną rozmowę, właściwie to ten mój bezsensowny monolog i przejdziemy do jakichś konkretów. Dlaczego postanowiłaś spotkać się z zabójczym duchem?
        - Przecież mnie uratowałeś. To raczej jasne, że chcę się z Tobą zobaczyć.
        - Przecież już podziękowałaś zeszłej nocy. Sprawa zamknięta. Finito. Nie powinnyśmy mieć o czym gadać. Jesteśmy z innych światów. Dosłownie z innych światów. Czego tu nie widać. Zresztą chodź.
        Zamaskowany powstał i ruszył w stronę lasu. Era z początku zakłopotana udała się jego śladem. Co może stracić?
        Idąc tak przez labirynt krzaków haczących się o ubrania oraz gałęzi uderzających w twarz przechodnia pomimo jego pewności, że ich tam przed chwilą nie było. Najgorsze jednak było bezustanne potykanie się o trawę lub korzenie drzew. Co dziwne chłopak przechodził przez ten gąszcz z gracją doświadczonego tancerza. Było można przyrzec, że nie tknął niczego, co mogłoby utrudnić mu “wyprawę”.
        Miejsce, do którego została zaprowadzona Era zostało przez nią od razu rozpoznane. Po sekundzie namysłu doszło do niej, że powinna się tego spodziewać. Myślała jeszcze nad tym jakim piekielnym cudem mogła się tu dostać z mniejszymi problemami pod zasłoną mroku aniżeli za dnia.
Jezioro było przepiękne. Powierzchnia wody niezwykle płaska. Wiatr nawet nie ważył się zakłócić jej równowagi godnej mnicha odbijając cudowny obraz gwiazd na niebie oraz księżyca. Tuż nad powierzchnią wody przelatywały owady, miedzy innymi złote ważki, które od czasu do czasu przysiadywały na źdźbłach trawy na brzegu jeziora, przy którym stała Era z świecącymi oczyma lub na brzegu wyspy umieszczonej w centrum wodnego obiektu. Z miejsca, z którego obserwowała teren Era nie dało się zobaczyć całej okazałości jeziora, woda sięgała nawet horyzontu, więc choć dziewczyna była zachwycona już pięknem tego miejsca, nie mogła powiedzieć, że je zna.
        - Przepraszam za to jak się do Ciebie odzywałem, Era. Nie tak powinienem rozpoczynać naszą rozmowę. Pewnie wyobrażałaś sobie coś godnego “Romea i Julii”, chociaż pewnie nie wiesz, o co mi chodzi. Nie masz wiele opcji do wyboru. Zostałaś przyparta do ściany. Pozwól w takim razie, że co miesiąc będę tu na Ciebie czekał. Nie bój się, że się zgubisz bądź, że coś Ci się stanie. Mam swoje sposoby. W zamian pokażę Ci wszystko to, co ma to miejsce do zaoferowania w swej strukturze.
        - Jakie nosisz imię?
        -Nie mam żadnego.
        - Muszę się przecież jakoś do Ciebie odzywać.
        - Nadaj mi więc jakieś.
        - To głupie.
        - Ale jedyne rozwiązanie.
        - Co powiesz na Medyl.
        - Zbyt bajkowe.

***

        Miesiąc w miesiąc Era przychodziła do chłopaka. Ten pokazywał jej najrozmaitsze miejsca. Czasem oddalali się tak daleko, że Era wracała po kilku dniach, jeśli nie po tygodniach.
        Pomimo upływu lat chłopak się nie Starzał w przeciwieństwie do Ery, która nabierała kobiecych wdzięków.
        Czasami żadnemu z nich nie chciało się nigdzie iść. W takim wypadku leżeli na tej samej polanie, na której spotkali się po raz drugi i rozmawiali.         Tak po prostu.

***

        Era patrzyła w niebo zastanawiając się nad kolejnym imieniem, które chłopak pewnie odrzuci. Zupełnie jak każde poprzednie.
        - Vego, a co powiesz na Vego? To też piękne imię.
        Chłopak nie odpowiadał. Era odwróciła głowę w jego kierunku i zobaczyła coś czego jeszcze nie doświadczyła.
        Spał.
        Pierwszy raz od ich znajomości chłopak spał, a przynajmniej tak się wydawało, bo nie widać było jego twarzy. Dla Ery było to nie do pomyślenia, aby nie wykorzystać takiej okazji. Na czworaka skradała się w stronę chłopca. Będąc tuż przy nim zarzucił a sobie włosy na plecy dla pewności, aby żaden z nich nie dotknął i nie obudził czarnowłosego. Następnie Era pociągnęła bandaże lekkim, łagodnym, ale zarazem szybkim ruchem, aby móc zobaczyć choćby oczy mężczyzny.
        - BUU!
        - Udawałeś! Jak śmiałeś udawać!
        - Jak śmiałaś wierzyć, że śpię znamy się już chyba trzy, jeśli nie cztery lata. Ani razu nie spałem - mówił śmiejąc się pod nosem. Nad którym widniały zielone oczy, z czego nad lewym upadała grzywka. Mimo, że włosy były lekko przetłuszczone dawało to bardziej pozytywny efekt niż negatywny. Włosy zbierały się w gromady i padały obok siebie. To wszystko dało się stwierdzić, dzięki temu, ze przez zaskoczenie Era pociągnęła trochę za mocno za bandaże rwąc je nieco i rozluzowując na tyle, że odsłoniły pół twarzy.
        - Wyglądasz normalnie.
        - No i?
        - Po co w takim razie nosisz te bandaże.
        - Jesteśmy na cmentarzu, co żywi mają robić całymi dobami na cmentarzu?
        Era poczuła niesmak w ustach. Jego słowa miały w sobie coś racji. Nienawidziła tego. Zawsze miały w sobie coś racji. Że też racja może być aż tak upierdliwa.
        - Ściemnia się.
        - Dzisiaj też zostanę na noc.
        - Znowu…
        - Nie wmówisz mi, że nie lubisz mojej obecności.
        Zaśmiał się.
        - A teraz na szybko, Vego!
        - Do niczego takie imię. Ktokolwiek je wypowie zabrzmi jakby mnie od razu wołał.
        - Czy Tobie kiedykolwiek coś się spodoba?
        - Czy ja wiem. Przekonamy się jutro albo za miesiąc, albo za rok… a teraz jeśli możesz oddaj mi część bandaży, które masz w ręce.
        - Nie.
        - Nie bądź taka… - Uśmiech nie odrywał się z jego twarzy, dało się to orzec, tylko i wyłącznie, dzięki powstałym zmarszczkom przy oczach.
        - Nie chcesz przyjąć żadnego z tych pięknych imion…
        - Kiedyś któreś mi się spodoba.
        - Obiecujesz?
        - Obiecuję.
        - Ale bandaży też masz już nie nosić.
        Vego wstał wzdychając wciąż z uśmiechem na twarzy, ale chyba tylko w połowie, bandaże, w miejscu domniemanych ust drgały
        - Daj mi jakieś dziesięć minut maks. Rozpalę ognisko i wszystko ogarnę.
        Kiedy tak mówił ona już widziała, co do niej należy. Nie patrzeć. Z jakiegoś powodu poprosił ją kiedyś, aby nie patrzyła jak rozpala ognisko i znajduje coś do zjedzenia na kolację, którą zawsze było delikatne mięso.
        Na czas przygotowań Era zawsze odchodziła na odległość na tyle dostateczną, że nie słyszała niczego, co działo się u…
        - Preist - krzyknęła
        - Słabe - odkrzyknął z całych sił.
        …Preist’a?
        Era oddaliła się odrobinę dalej.
        Lecz jak się okazało nie wystarczająco daleko.
        Era usłyszała krzyk agonii.
        - Preist?! - Bez odpowiedzi - Preist - powiedziała ciszej.
        Zero odpowiedzi.
        Gorąca aura zalała Erę, zaczęła się pocić ze strachu. Pierwszy raz spotkała ją taka sytuacja.
        Pobiegła. Pobiegła przeciwko zakazowi w stronę Preist’a. Gdy dotarła do głazu, za którym był Preist zatrzymała się niczym słup soli, gdy usłyszała znajomy głos chłopaka i jego ciężki oddech. Lecz prawdziwym powodem było to, że im bardziej się zbliżała w stronę Preist’a tym bardziej narastała gorąca aura oraz strach, a nawet przerażenie.
        - I na, co ci ta ofiara? - Głos nie był znajomy dla Ery. Był to odgłos spokojny, elegancki.
        - Zamknij mordę, Ciffer. Nic ci do tego, co robię.
        - Raczej coś mi to tego, to w końcu mój świat.
        - Przecież wiem, że zostałeś zepchnięty. Jesteś żałosny.
        - Po co to robisz? Dobrze wiesz, że nie masz z tego korzyści.
        - Czasem trzeba zrobić coś bezinteresownego.
        - Mówisz jak on. On nas zostawił już dawno temu.
        - Zawsze jest nadzieja.
        - Nadzieja umarła wraz ze światem. Sam byłeś tego świadkiem. Przepowiednie się spełniły, dzieciaku. Minęło już, co prawda, może i kilka tysięcy lat od tamtej cywilizacji. Znowu zapanowaliście, jeśli można tak w ogóle powiedzieć.
        - Możesz się zamknąć?
        - Budowałeś swoje mury wysoko. Jak to przystaje na pesymistów.
        - A ty straciłeś wolę.
        - Przegrałem, o co mam walczyć? My, któzy zostaliśmy stworzeni na podobieństwo!
        - Wiedziałeś, że przegrasz odkąd cię poniżył. Dobrze o tym wiesz. Nie walczy się z kimś takim. On jest nie do pokonania. Poza tym, stworzył w a s na podobieństwo?
       - …
        - Sprzedałem ci moją duszę, by zyskać to coś… Sam miałem dokończyć to, co była pisane.
        - Jestem nikim. Tak naprawdę nie istnieję. Co ze mnie zostało? Nie wiele. A poza tym zapominasz o ważnej rzeczy - zaśmiał się niby to szyderczo, lecz zupełnie jakby miał w oczach łzy. - Nie sprzedasz, czegoś co nie należy do ciebie.
        Aura zniknęła. Ulotniła się niczym nic nie warte zauroczenie, pierwsza miłość, jak śnieg wiosną, tamtą wiosną, którą pamiętał Umarły.       
        - I tyle z tego sensu…
        Po tych szeptem wypowiedzianych słowach zamaskowany usłyszał odgłos czegoś upadającego na ziemię. Tym “czymś” była Era.

***

        Zapewne ciekawi Cię, co było dalej. Cóż, przyjacielu, chłopak obudził Erę. Zjedli wspólny posiłek, a zaraz po tym wyznał jej, że musi odejść. Dziewczynę poruszyła mocno jego decyzja, pytała się dlaczego, lecz ten zamiast odpowiedzieć zadał pytanie.

- Co wybierzesz jeśli masz do wyboru dwie miłości? Pierwszą jest ta prawdziwa, jedyna, najlepsza, lecz niewiarygodnie krótka. Drugą jest miłość do końca życia, ze świadomością bezpieczeństwa, że już na zawsze będziecie razem, do końca świata. Którą wybierzesz?
- Tą pierwszą.

        Chłopak się uśmiechnął, zupełnie jakby sam nie chciał odpowiedzieć na te pytanie.
        Ostatecznie poszli razem, w ciemność przyszłości.

        I żyli długo i szczęśliwie.

***

        - Nie wiele już pamiętam z tego jak było to wtedy naprawdę. Być może po prostu nie chcę tego pamiętać. Smok chyba zmarł krótko po moim wyjściu. Wiele… nie… Oddałbym wszystko, aby ta historia była tylko bajką, wszystko bym poświęcił, oddałbym swoje życie dla upragnionego szczęścia, które straciłem wieki temu i straciłem ponownie. Czuję nienawiść do swojej osoby. Jedyne, co mi pozostało to obietnice. Zachowam je wszystkie. Nie pozwolę, aby to wszystko poszło na marne. Tylko tyle mi pozostało. Spowoduję, że słowa, które mi mówiła i te, które wypowiedziałem ja sam nie były słowami rzucanymi na wiatr. Co się stało to się nie odstanie, a czasem jednak nie można manipulować na wszelkie sposoby. Zawiodłem się na swojej głupocie. Mówiąc krótko. Pozostało mi tylko doprowadzić to wszystko do końca. Nie mamy wiele czasu. Czuję to. Dlatego proszę Cię, pomóż mi, wiesz kim jestem, znasz moją przeszłość, Pyro, a przynajmniej jej kształt. Wiesz dlaczego działałem w Arkadii, dlaczego tyle poświeciłem i dlaczego tak się zachowuję, tracę świadomość, więc podaj mi pomocną dłoń.
        - Jak to powiedziałeś? "Le vent se lève!… Il faut tenter de vivre!"?*


* "Le vent se lève!… Il faut tenter de vivre!" (franc.) "Zrywa się wiatr! Spróbujmy żyć - tak trzeba!" - słowa wypowiedziane przez: Paul Valéry

Ostatnio edytowany przez Ncastl (2019-07-10 10:27:49)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
farming-simulator22 - bolek-i-key-poza-sm - stopteam - mc-town - m39