Ofiara

Nigdzie się nie pisze tak dobrze jak do szuflady.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2018-03-15 18:26:49

Ncastl
Administrator
Dołączył: 2017-04-25
Liczba postów: 22
Windows 7Chrome 65.0.3325.162

Rozdział 10 - Qui trouve un ami, trouve un trésor

Ludzie to idioci.
W końcu sami się wykonawczą.
Czemu, więc im nie pomóc?



Rozdział 10 - Qui trouve un ami, trouve un trésor


        Nicość.
        Otacza mnie biała nicość. Znowu… Mam zamknięte oczy, ale czuję to. To samo uczucie, które mnie spotykało wcześniej. Wypełnia moje żyły i mózg. Nie otwieram jeszcze oczu. Daję się ponieść czynnikom. Czuję dotyk. Delikatny. Troskliwy. Koniuszki palców gładzą zewnętrzną część mojej dłoni. Ogarnia mnie uczucie. Jakie? Nie wiem. Czuję coś jakby… ciepło. Nie mogę go zdefiniować. Nie mogę go określić.
        Dłoń upada na moją własną. Gorąco. Moja krew… bulgocze? Przyjemność czy wręcz przeciwnie. Daję się ponieść. Ufam. Nie używam tego słowa. Taki mam zasady. Ale mimo tego - ufam. Oddaję się temu, z czym tak dawno nie zamieniłem słowa. Chyba… Powinienem przeprosić za to ostatnie. Usta nie reagują na rozkaz. Nie. Nie było żadnego rozkazu. Prawdą jest, że nie chcę niczego mówić. Zaszywam sobie usta, przynajmniej w wyobraźni. Zresztą czym jest ten świat jak wytworem mojej chorej wyobraźni. Nieważne…
        Uścisk dłoni. Krew zaczyna wrzeć. Parzy. Ból jest nie do zniesienia. Ale wstrzymuję się. Staram wytrzymać. Ból nie istnieje. Kolejna z moich zasad. Trudna do zrozumienia, ale zdecydowanie prawdziwa. Lecz kłamstwa nie istnieją, więc nie jest to ważne. Tak mówią moje zasady.
        Paląca krew płynie dalej. Daje o sobie znać. Ból przechodzi coraz dalej. Nie wytrzymam już ani chwili dłużej. Rezygnuję. Otwieram oczy. W końcu nie zaszyłem powiek w rzeczywistości. Na szczęście…
        Chyba…
        Kogo widzę?
        Co widzę?
        Czy w ogóle widzę?
        Nic. Jednak jeszcze się nie obudziłem. Jestem sam w tej białej pustce. Mam ochotę zwymiotować na jej widok. Nie zważając na to, bacznie obserwuję okolicę. A raczej nicość. Ta zmienia kolor. Biel przechodzi w szlachetny kolor.
        Szkarłat.
        Jest pięknie do czasu, jad dociera do mnie, czym jest powód tej przemiany. Oczywiście krew. Znowu ona. Patrzę pod stopy. Ta, stoję w morzu. Morzu krwi. Może tym jest Otchłań?
        Pieprzyć to. Mam dość. Otwieram oczy. Teraz już naprawdę.
       Zaakceptuj. Zaakceptuj. Zaakceptuj. Zaakceptuj.
        -Znowu mnie zabiłeś! - Rozległ się kobiecy głos.
        Rzeczywistość powróciła.
        Minęło już kilka dni od tej paranormalnej akcji w Ksam. Oczy wciąż lekko mi krwawią. Lekkie dwa strumyki podążają po mojej twarzy. Ich ciepło jest przyjemne i nie ukrywam tego.
        Przede mną stoi Hammond. Tym razem jako irytujący blondyn ubrany na biało. Przypomina przez to odrobinę Anihilatora. O dziwo nie przyprawia mnie to o nerwy. Tylko jego biel mnie trochę koi. Zupełnie jak Anioł Stróż z bajek dla dzieci.
        - Wiesz, jeśli to będzie się ciągnąć dalej, to lepiej medytuj z otwartymi „paczałkami”. Tak to się kończy, jak za smarkacza nie chce się jeść warzyw. Byle uderzenie i krew z nosa.
        Po tym jak dowiedział się o moich dolegliwościach, postanowił trochę ze mną poćwiczyć. Uznał, że cięcie się jest głupie i że jeszcze będą się ze mnie śmiać. Dlatego przedstawia mi ten cyrk.
        - Dobra, przejdźmy do "fizyki". Pamiętaj nie ma oszukiwania.
        - Czyli?
        - Żadnych sztyletów i, oj uwierz mi, ty chuju, tym razem o tym nie zapomnę, o tej “ponadludzkiej szybkości”.
        - Pff.
        - Zamknij się i zacznij…
        Nie daję mu szans na dokończenie zdania. Nie ma, co się zbytnio rozluźniać.
        Następuje cios w twarz Hammond'a. Ten łapie dłoń tuż przed uderzeniem. Sate atakuje drugą ręką, tę także Ham chwyta, upewnia chwyt i zgina nadgarstki Sateer'owi, który powoli upada na kolana, ale nie daje za wygraną. Gdy prawie dotyka ziemię swoimi plecami, rzuca się do tyłu oraz kopie dwoma nogami Hammond'a w brzuch. Ten, pod wpływem bólu, popuszcza chwyt i upada na plecy tuż za Sateer'em, który wykonuje fikołka w tył. Kolana znajdują swoje miejsce w brzuchu drugiego mężczyzny. Pod wpływem nacisku kolan, blondyn kaszlnął krwią na twarz swoją i oponenta.  Sateer uderza Hammond'a w twarz. Trafia prosto w nos. Drugi cios już leci w jego kierunku, lecz Hammond wykorzystuje wyprostowaną rękę. Celnie uderza nią w łokieć, który wygina się nieco za bardzo, być może jest to efektem złamania. Potem łapie się jej i przyciąga do siebie zaskoczonego Sateer'a. Uderzenie czołem w czoło zbija Sate'a z pewnej pozycji. Widzi mgiełkę przed oczyma i ześlizguje się z ciała "przyjaciela". Jednak ma jeszcze głowę na karku i turla się bokiem, aby oddalić się od aktualnie górującego blondyna.
        Nie dowiedziałem się niczego specjalnego od Hammond'a. Faktem jest, że odpowiedział na moje pytanie. Jednakże jego odpowiedź nie była… Nie jest zadowalająca. Można by nawet rzec, że jest ona troszeczkę przerażająca, ma w sobie nutę grozy.
        - Powoli zaczynasz załapywać jak walczyć, ale spora droga przed tobą - powiedział już stojący Hammond.
        - Mógłbyś mi jeszcze raz przypomnieć, po co to ćwiczymy? - Mówi Sateer powstający na nogi.
        - Walki nie da się zaplanować. Musisz być gotowy na wszystko. Dobra partyjka w pokera to nic, tak w porównaniu do prawdziwej walki osób doświadczonych w boju.
        W trakcie tej kwestii Sateer ruszył w stronę Hammond'a. Nie dał się on jednak tak łatwo. Wykonał unik i wykorzystał siłę atakującego Krwiożerczego z Oldtown, łapiąc go oraz wykonując rzut. Sate znowu wylądował na, na jego szczęście, miękkim gruncie.
        "Hammond… Co wiesz o ludziach w maskach?" Spytał Sateer. Patrzył przy tym prosto w oczy informatora, aby nie przeoczyć choćby najmniejszej reakcji na jego pytanie.
        "Proszę, proszę. Kto mógłby się spodziewać." Powiedział długowłosy mężczyzna. Pokazywał lekko dłońmi, jakby to co spotkało Sateer'a było jakimś większym osiągnięciem.
        "Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem." Pognał Hammond'a dając mu do zrozumienia, że nie ma żadnej ochoty marnowania cennych sekund.
        "W jaki sposób by się tu wyrazić najlepiej… Uznaj, że skoro ich spotkałeś i wyszedłeś z tego żywy, to jeszcze ich zobaczysz, a może i poznasz. Ale marne są te nadzieje na drugą możliwość. Szanse na nią są porównywalne z nie wdepnięciem w krowi placek na łące w letnią noc." Uśmiechnął się szyderczo.
        - Co byś zrobił, gdybym powiadomił cię, że zdolności walki, które ujrzałeś, są zaledwie poczwarką tego, co potrafię - Mówił w zadumie Hammond sięgając dłonią do kieszonki.
        Bałamuctwo jak nic. Może i jest z jakiegoś powodu wyszkolony w walce, ale to tylko Hammond.
        - Blefujesz. Chcesz mnie tylko wystraszyć, ale masz za mało w spodniach, aby przestraszyć kogokolwiek.
        Hammond wyciąga z kieszeni rękę, w której trzyma książkę. Zwykłą książkę.
        - Skoro mi nie wierzysz, to za moment udowodnię moje słowa.
        Ham otwiera książkę, pochyla się lekko nad nią i zaczyna… czytać?
        - Nie pierdol, że masz zamiar czytać w trakcie walki. Wiem, że ogromny z ciebie idiota i w ogóle, ale odłóż tę książkę zanim coś sobie zrobisz. Jeszcze się o coś potkniesz podczas czytania.
        - Wiesz o czym jest ta książka? - Zapytał nie zważając na słowa Sate'a.
        - Pewnie o…
        - Pytanie retoryczne, debilu. Wiesz, co to jest?
        - To, kurwa, nie kończ wypowiedzi jak je powiesz.
        - Zamknij się. To była taktyczna pauza.
        - Przecież nic nie zrobiłeś… - Sate postanowił nie kończyć wypowiedzi
        - Rozumiem twoje zaciekawienie tytułem. Jak widzisz książka ta, to najlepszy na świecie erotyk. Śledzimy przygody głównego bohatera natrafiającego na wiele niezrozumiałych istot. Niektórzy zwą je kobietami. Czyżbym nie oznajmił ci tytułu? Spokojnie. Tytuł brzmi…
        W ogóle ciekawe, co on wyrabia z tą kobietą. Nie mogę stwierdzić, że nie torturowano jej. Wręcz przeciwnie. Fascynujące, że Ham mógłby mieć z tego ubaw. Mnie to po prostu odpręża. Może dziwny sposób na relaks, ale działa. W każdym razie kobieta – wnioskując z krzyków - dość wiele wytrzymała. Może wszystkie takie są. Może mają to zapisane w genach. Jednakże chyba po części straciłem panowanie nad sobą. Ta, tym razem przesądziłem. Być może nie powinienem oddawać jej Hammond'owi. Na co mu ona? „Kolejna do kolekcji”, jak to zażartował? Żart żartem. Ale kobieta została przez niego uprowadzona. Serio, interesujący z niego człowiek.
        - … w zachodzie Słońca".
        Kurwa, on jeszcze o tym…
        Sate ruszył gwałtownie na Ham'a. Gdy był tuż przy nim, on ciągle coś gadał, wykonał woltę podcinając Sateer'a oraz pieczętując serię kopnięciem w plecy, między nerki.
        - Konstantyn swoim wdziękiem przyciągał…
        On… On… Czy mi się wydaje, czy on, do kurwy, czyta podczas potyczki?
        Sate znowu obrał go za cel. Tym razem miał zasady gdzieś, pierdoliły go one tak, jak zeszłoroczny śnieg. Naprężył mięśnie nóg zginając je z lekka i wystrzelił z zadziwiającą prędkością. Jego dłoń uformowała pięść.
        On nie jest normalny. Jeśli tego nie uniknie będzie po nim, albo będzie miał kilka pozostałych mu lat lub miesięcy na rencie. Nie. Nie dam mu drugiej szansy. Albo da sobie radę z tym ciosem, albo żegnaj towarzyszu. Głos miał racje. Jest zbyt podejrzany.
        Ham podrzucił książkę, zepchnął rękę Sate'a jakby nigdy nic w tym samym momencie go podcinając. Sateer nie mógł wiele zrobić. Nie tego się spodziewał, ba nikt by się tego nie spodziewał. Poleciał bezwładnie dalej zniżając się powoli, a potem ryjąc twarzą rów w glebie. Był w zbyt dużym szoku, aby zareagować poprawnie w tej sytuacji.
        Zabij.
        Sate nie miał zamiaru się kłócić. Na początku nie śpieszył się z wstawaniem, delikatnie oparł się o swoje kolana, strzepał trochę kurzu. Krew lała mu z brody potokiem, po sekundzie przestała. W powietrzu dało się wyczuć tylko jedno - śmierć. Sate zniknął z pola widzenia rozmazując się w powietrzu.
        Jego “brak obecności” trwał dziesięć sekund. Zapewne czekał na ukazanie słabego punktu. Czasem był widoczny w powietrzu szmaragdowy kolor, który tylko czekał na przemianę.
        Pierwszy atak nadszedł z tyłu Hammond'a, który uchylił głowę przed śmiercią złapał za nadgarstek bruneta i rzucił jak szmacianą lalką. Przed uderzeniem w ziemię Sateer znów zniknął i od razu pojawił się z boku próbując zadać potężne kopnięcie w plecy blondyna, które zwykłą osobę mogło by przepołowić z łatwością jakby to byłaby katana najwyższej jakości, nierealnej jakości. Ham złapał za nogę wykorzystując jej siłę wyrzucił Sate'a przed siebie. Przed uderzeniem w ziemię znów zniknął i pojawił się nad Ham'em, leciał pionowo w dół z wyciągniętym sztyletem, z zamiarem zrobienia ludzkiego szaszłyka. Niestety znów został odparty. Złapano go za nadgarstek i wykręcono o sto osiemdziesiąt stopni. Dłoń wypuściła broń, a cudza ją sobie przywłaszczyła. Szmaragd w końcu przekształcił się w upragniony rubin zaraz po tym, jak broń została wbita w klatkę piersiową cudem omijając serce właściciela, który w zanadrzu sam dostał silne kopnięcie z półobrotu w głowę przechylając ją w nienaturalny sposób. Sate przez ten cios znów został posłany w powietrze i uderzył w dwa drzewa. Pierwsze nie wytrzymało siły i przepuściło go dalej.
        Sateer był na przegranej pozycji. Zużył całą masę energii do wytworzenia prędkości uniemożliwiającej widzenie go. Leżał przez moment oparty plecami o drzewo myśląc nad swoim końcem i nad swoim błędem. Jeśli się zregeneruje już na pewno nie będzie miał wystarczająco siły na walkę, aby ją przeżyć, a atak w takim stanie był bezsensownym wyrokiem śmierci, która wisiała w powietrzu. Nie chciał się leczyć, żeby nie pozostać bez opcji ataku, ani nie chciał atakować z jedynym wynikiem - własnej anihilacji. Nic nie miało już sensu. Nie nastawiał swojej głowy. Nie wyciągał sztyletu z piersi. Nie wykreślone, że którakolwiek z akcji, które miał podjąć pozbawiłaby go życia z powodu zmęczenia.
        To koniec.
        Nie otwierał oczu miał w nich pełno drzazg. Słyszał tylko powolne kroki w jego kierunku.
        Jeszcze z rąk tego idioty… Co za upokorzenie.
        Pochodzący mężczyzna tknął oczy rywala. Sate odczuł to wyraźnie, ból z całego ciała nie zdołał zakryć tego, co odczuł tylko przez moment, gdyż tak długo miał taką możliwość.
        - Czytam z ciebie jak z książki.
        Sate z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nagle odzyskał zmysł wzroku, lecz nie otrzymał samych oczu. To co ujrzał było dziwne, zatrważające. Twarz Hammond'a była rozciągnięta, a pofałdowana na niej skóra zdawała się topnieć. Potem zrozumiał, że topniała naprawdę, a było to zaraz po tym, jak Ham nagle zaczął przybierać na masie. Ubrania nie wytrzymały i pękły ukazując całą odmienność. Skóra już zniknęła.
        Ciało konia o brązowym umaszczeniu, lecz jego przednie nogi przechodziły w łuski, aż w końcu całe smocze łapy zakończone pazurami najpewniej ostrzejszymi niż jakakolwiek broń odnajdywana na tym świecie wcześniej, teraz i choćby za tysiąc lat. Umięśniona szyja zamiast ukazać szlachetnego konia lub morderczego smoka była zakończona białą czaszką, przypominała baranią, lecz była bardziej wydłużona. Rogi były mieszanką rogów kozich i tych smoczych z rysunków, których Sateer nie mógł widzieć.
        - Zawiodłeś mnie - to “coś” wymawiało słowa nie poruszając przy tym “ustami”. Telepatia? - Marnuje się. Daj jej dorastać, pielęgnuj ją. Trzymaj na odpowiednie chwile. Żądza to wyjątkowy dar i trzeba go należycie wykorzystać. Odczytuję każdy twój ruch jeszcze zanim zdasz sobie sprawę z zamiaru jego wykonania.
        Bestia niczym z książek fantastycznych odwróciła się. Mgła rozchodziła się wokół niej. Sate nie miał pojęcia czy jest prawdziwa, czy tylko złudzeniem zmęczenia.
        - Idź na północ, coś się wydarzy.
        Zwierzę zniknęło, nie od razu, ono dosłownie wyparowywało. Wpierw zniknęła głowa, a za nią cała reszta ciała. Gdy tak znikało ciało Sate przeszedł dreszcz, odzyskiwał utracone siły, ciało się regenerowało z równą prędkością, jak bestia znikała.
        Lecz Sate nie tylko odzyskał zdrowie, stało się coś więcej, zaszła zmiana, opanowanie to je odczuł jako pierwsze. Ogarnęła go pewność siebie. Wiedział, co ma zrobić. Cel się nie zmienił, północ. Simekat czeka.
        Gdy miał zrobić pierwszy krok zaszeleściło coś w pobliskich krzakach. Ukazała się mu już całkiem dobrze znana osoba.
        - Elo, poszedłem odcedzić kartofle, mam nadzieję, że nic mnie nie przegapiło, kumplu.
        - Trochę długo jak na zwykłe wyszczanie się, niedorozwoju.
        - Opuściłem cię zaledwie na kilka minut, co ty… Tęskniłeś za mną? Jakie do słodkie.
        Co kurwa?! Kilka minut. “Ćwiczenia” trwały kilka godzin, a w ich trakcie nie ustępował mnie ani o krok.
        Mimo tego, co się przed chwilą wydarzyło. Sate nie miał zamiaru atakować. Z jednego powodu…
        - To jak, Sate? Idziemy w końcu na północ? - Przyjrzał się swojemu kompanowi. - Chłopie? Zaczynasz siwieć? Serio, masz pierwsze siwe włosy. Ha! - Ham nie powiedział nic o bezbarwnych oczach Sateer'a, jakie miał w tamtym czasie. Jakby miał zaćmę.
        Książka nie upadła…

Ostatnio edytowany przez Ncastl (2019-06-30 21:43:05)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
dragons-life - ashesofgothic - losblancospylife - bolek-i-key-poza-sm - xtremecraft